W długi weekend 15-18.08.2013 wybraliśmy się w okolice Bydgoszczy na kajakowanie. Dzięki uprzejmości Roberta nie musieliśmy wieźć kajaków przez pół Polski tylko skorzystaliśmy z jego wypożyczalni Uranos. To właśnie za radą Roberta zaczęliśmy spływ w Żninie wybierając rzeczkę Gąsawkę pod prąd (chociaż słowo “prąd” nie jest tu na miejscu 🙂 ).
Zaczęliśmy przy ośrodku PTTK gdzie mają bardzo wygodny dojazd i dobre zejście do wody prosto do jeziora Małego Żnińskiego. Pokonanie ok 2 km jeziorka nie zajęło nam dużo czasu, głównie skupiliśmy się na rozgrzewce. Wpływ Gąsawki do jeziora dobrze oznaczony i z daleka widoczny. Dalej ok 1 km przepustu do jez. Skarbińskiego jest to spokojny kanałek z uregulowanymi brzegami. Jezioro Skarbińskie i przejście do kolejnego jeziora Weneckiego także nie stanowi żadnego problemu – jest to trasa przygotowana chyba nawet dla żaglówek…
Przewężenie i końcówka jez. Weneckiego to już przedsmak tego co nas czeka dalej.
Na końcu tego jeziora widząc zbliżające się godziny popołudniowe zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg, ale niestety – ujście Gąsawki do tego jeziora było już ukryte w trzcinach i trzeba było wyjść z kajaka aby znaleźć przepust do kolejnego jeziora.

OK, jesteśmy na jeziorze Biskupińskim, ale tutaj zaczyna się problem, bo 98% brzegu jest zarośnięte na gęsto trzcinami. Znalezienie tu noclegu jest praktycznie niemożliwe. Pozostaje albo dogadanie się z kimś z muzeum biskupińskim albo spanie na dziko. Można zaryzykować poszukiwania brzegu idąc wgłąb trzcin przy pomostach, ale to nie gwarantuje sukcesu.

Następnego dnia rano, po zwiedzeniu muzeum biskupińskiego i omówieniu sytuacji z załogą “Diabła Weneckiego” (statku pływającego po jez. Biskupińskim) – wiemy z grubsza, w których rejonach szukać wpływu Gąsawki do jeziora. Jesteśmy pocieszeni tym, że mocno zarośnięte połączenie jezior Weneckiego z Biskupińskim było wycinane już dwa razy w tym roku, natomiast w drugą stronę – do jeziora Godawskiego – nie było cięte od lat.
Szukamy więc trzeciego pomostu po prawej i tam płynąc wzdłuż gnijącego połączenia z lądem dopływamy do kilkumetrowego bagienka (tylko do pół łydek…) gdzie wychodzimy na ląd i po obejrzeniu sytuacji decydujemy się na ok 400-metrową przenoskę. Po wpakowaniu się do wąskiego kanału zaczynamy poznawać uroki Pałuków. Na nasze szczęście kanałek/rzeczka nie zmienia na tym odcinku kierunku, więc pokonanie kilometra zajmuje nam jedynie 1h20min. Kolejne prawie okrągłe jeziorko Godawskie to chwilka wypoczynku i oczywiście szukanie ujścia Gąsawki. Akurat na tym jeziorku nie jest to trudne, bo z daleka widać drogę prowadzącą w poprzek końca jeziora – tam więc musi być ujście. Nie mylimy się i przechodzimy na jezioro Gąsawskie. Na nim znajdziemy dwa pomosty/dogodne wyjścia na brzeg: po prawej przy miejscowości Gąsawa i po ok 2 km po lewej pomost z 5 metrową plażą, na której robimy postój na kawkę itp.
Płyniemy dalej aż na koniec jeziora do miejscowości Komratowo. Tutaj także musimy wyjść na brzeg w celu poszukania którędy to rzeczka wpływa do jeziora. Miłe miejsce, z płaskim wejściem do wody jest ostatnim, które jest ładne dzisiaj. Po dłuższych poszukiwaniach znajduję miejsce skąd jak mi się wydaje ciurla woda. Wpychamy się w to załadowanymi kajakami i przemy w stronę skąd “płynie” woda. Z map wynika że do kolejnego jeziorka Oćwieckiego jest ok 2,5 km przedzierania się. Po ok 100 metrach przestajemy używać wioseł – trzciny i trawy są tak gęste, że nie sposób nawet manewrować wiosłem. Poruszamy się łapiąc oburącz trzciny i przeciągając się do przodu metr po metrze. Do trzcin dochodzą także atrakcje takie jak gęsto przeplecione gałęzie kolczastego głogu czy kępy traw ostrych jak żyletki. Miejscami zielska jest tak dużo, że kajak nawet nie dotyka do wody, bo jest unoszony na rozchylonych trzcinach. Orientacja w terenie żadna – trawy mają ponad 2,5 metra wysokości, dno ruchome z galaretowatego mułu, miejscami powoduje że kajak siedzi na nim a nie na wodzie. Brzegi jako takie nie istnieją, bo ciężko zobaczyć cokolwiek dalej niż na pół metra w bok. Z przodu najczęściej nie widać nawet wody…
Gdy spotykamy jakiś mostek podejmujemy decyzję o zaprzestaniu bezsensownej walki z przyrodą, dzwonimy po transport. Okazuje się że przez prawie 5 godzin pokonaliśmy 2 kilometry. Pozostało nam jeszcze “tylko” pół kilometra do jeziora. Pocięte do krwi od trawy ręce i upaprane w błocie i resztkach trzcin reszta ciała oraz kajaki, przekonują nas, że była to dobra decyzja.
Dzisiejszą noc spędzamy już nad jeziorem Foluskim przy młynie w Foluszu, skąd płynie Foluska Struga. Tutaj Robert już nas zapewnia, że aż do mety będziemy mieli spokój z takimi przygodami jak przed chwilą.
Rano wstajemy wypoczęci i wyspani, pakujemy się i na spokojnie płyniemy – mamy świadomość, że przecież do mety mamy już gładko. Na końcu jeziora nie widać nigdzie ujścia Strugi, więc pytamy wypoczywających na pomoście ludzi. Okazuje się że niedawno próbowały tędy przejść cztery kajaki, ale skończyło się na wezwaniu traktora do przewiezienia ich… Mimo niepokojących sygnałów i doświadczeń dnia wczorajszego – wpływamy w miejsce gdzie rzekomo wypływa Foluska Struga. Już po 15 minutach wiemy, że mamy kolejny etap rzeźni – jakieś 1,2 km do jeziora Ostrówieckiego. Gdy już chcemy wołać pomoc – trzciny przerzedzają się i można płynąć. Ostatnie 200 metrów przejścia pokonujemy na wiosłach. Sukces !!!
Po pokonaniu jeziora z niepokojem szukamy wyjścia z niego… Jest – niezarośnięte, szerokie, chyba przygotowane na większe łódki. Płyniemy już sprawnie Strugą do jeziora Kierzkowskiego, gdzie jest ładnie położony ośrodek w Wolicach na prawym brzegu.
Przed nami magiczne przejście na duże jezioro Wolickie, gdzie łączymy się już z Notecią. Przejście to przewężenie między jeziorami zagospodarowane na most kolejki do Żnina.

Wypływ Noteci z jez. Wolickiego jest dobrze widoczne – z daleka widać most drogowy na drodze 251 Barcin – Żnin. Tuż za mostem po prawej stronie w Pturku jest dogodne miejsce do lądowania z dobrym dojazdem i sklepem spożywczym w pobliżu. Posileni i napojeni płyniemy dalej szukając miejsca na nocleg. Wiemy, że nie dopłyniemy do Łabiszyna więc znajdujemy miejsce na nocleg przy tablicy kilometrażowej 113 km.

Rano w Łabiszynie strzałka kieruje nas w lewą odnogę rzeki i tam udaje nam się śluzować – całkiem przyjemna zabawa. Płynąc dalej mijamy dwa mosty i dopływamy do kolejnej śluzy w Antoniewie. Tutaj możliwe jest przeniesienie kajaka z prawo od kanału jazowego na Nowy Kanał Notecki, na którym jest rozgrywana coroczna Pętla Olimpińska. Nie decydujemy się jednak na kolejne walki z zarośniętymi kanałami – śluzujemy się i kończymy płynięcie na moście w Antoniewie.
Ogólnie spędziliśmy w kajaku trzy dni pełne wrażeń: od ekstremalnych trzcinowych rzeźni po spokojne jeziora i kanałki ze śluzowaniem. W tym czasie przepłynęliśmy nie więcej niż 50 km co jest naprawdę optymalną dawką wysiłku przy dobrym stosunku wiosłowania do jazdy z Warszawy.
Mimo niedociągnięć po stronie zarządców dróg wodnych w tym rejonie – gorąco polecam odwiedzenie tych urokliwych zakątków.