Warto było wybrać się na Promnik – spływ przy pierwszym śniegu udał się znakomicie. W składzie: Marek, Janosik, Jurek, Grzegorz i ja pokonaliśmy 13 km w 4 i pół godziny – tak więc czas spływu nie zmienia się na przestrzeni kilku ostatnich wypraw.

Początek klasycznie – wśród dziwne oglądających się za nami ludzi wsiedliśmy do kajaków i ruszyliśmy w (nie)znane. Początkowo rzeczka pokazała się ze zwałkowej strony – całkiem sympatycznie, jednak widać było że poziom wody był tuż ponad minimum – około 20 cm niżej niżrok temu.
Przez ruiny starego młyna spłynęliśmy bez wrażeń – dzisiaj różnica poziomów to tylko 20 – 30 cm, a nie ok 60 cm i szybki nurt jak rok temu. Za to wszyscy skoczyli zastawkę, którą w zeszłym roku obnosiliśmy. Potem zaczęły się progi – element rzeki dla którego tutaj przyjechaliśmy. Jest tych progów kilkanaście, oraz pozostałość po moście w postaci gruzowiska o metrowej różnicy poziomów. To właśnie skacząc z tej przeszkody skutecznie wbiłem się dziobem w kamień, aż wgniótł mi się nosek Eskimosa 🙂 Już na sam koniec, dla podniesienia atrakcyjności imprezy Jurek wykonał klasyczną kabinę pod zwałką. Oczywiście jedyne na co mógł liczyć to skierowane na siebie aparaty i gromki śmiech, a nie pomocną dłoń 🙂 Za kilkaset metrów dopłynęliśmy do strefy zamkniętej i czekała nas jeszcze 300-metrowa przenoska przez las do drogi.

Jeszcze tylko dwa filmy Janosika:

film pierwszy
.
film drugi
.

Relacja Marka jest tutaj

.

 

[do góry]