Według wcześniejszych ustaleń mieliśmy zrobić sobie jakiś dłuższy wypad Wisłą. Ale skoro roztopiło ogromne ilości śniegu – wszelkie możliwe rzeczki i inne cieki były pełne wody. Tak więc zmieniliśmy decyzję i wybraliśmy się na zwałkę aby zaliczyć małe rzeczki, które w normalnej porze są ledwie wilgotnym śladem, który ciężko znaleźć w terenie i na mapie. Ostatecznie padło, że 16.01.2011 płyniemy dopływy Jeziorki: Czarną, która wpada do Zielonej, a ta już do Jeziorki. Skład Marek M., Kazik i ja. Dystans oceniam na 25 km pokonaliśmy w około 5 i pół godziny.

Tyle danych statystycznych, a w rzeczywistości płynęliśmy czymś co zazwyczaj ma 2-4 metry szerokości i całe 30 cm głębokości. Przy obecnych roztopach bardzo często nie można było dotknąć dna wiosłem i rozlewała się na 300 metrów szerokości, płynąc całą szerokością. Oczywiście jak zwykle znakomitą część mostków pokonywaliśmy górą lub bokiem, a jeden nawet był zerwany. Poziom wody był tak wysoki, że musieliśmy obnosić nawet most kolejowy w Henrykowie. Odstęp 15 cm między lustrem wody a mostem nie dawał pewności że człowiek się nie przewróci.

Cała przygoda zmieniła swój charakter gdy dotarliśmy do pierwszego z kilku progów regulujących rzeczkę. Oczywiście paparazzi popłynęli pierwsi, a jak się już ustawili – kazali płynąć. No i pokazałem jak się człowiek efektownie przewraca. Pod wodą miałem jedynie czas na to żeby się wypiąć z kajaka i kabinować – za około 10 metrów były już krzaki, a próby wstania eskimoską na tak szybkiej wodzie mogły się skończyć wpadnięciem w krzaki głową do dołu (fail…). Po kabinie – kolejna niespodzianka – nie mam gruntu…. a mały nie jestem…. Zepchnąłem kajak i dobytek na krzaki, gdzie już stanąłem na śliskim betonowym podłożu (woda po pachy i mocno napiera). Ponad minutę walczyłem z wodą, żeby wyciągnąć kajak na brzeg, a woda w walce wypłukała mi z kajaka termos z gorącą kawą i “suchy” ręcznik. Trudno. Jestem cały, płynę dalej żeby się rozgrzać, bo temperatura wody i powietrza to około 5 stopni Celsjusza.

Kolejny jaz, kolejna kabina – coś nie miałem szczęścia tego dnia… Tutaj już woda płytsza – tylko po pachy i też mocno kipi i napiera. Po wyjściu dostałem gorącej herbaty i w drogę. Ale już z postanowieniem że resztę dzisiaj obnoszę – po co kusić los? Przy kolejnych progach, widzieliśmy już tylko wściekłą kipiel. W jednym miejscu wpadała woda z góry jazu oraz z dwóch szybko płynących cofek- tworzyło się wspaniałe miejsce dla samobójców 🙂

Już w Piasecznie ostatni mostek przed połączeniem się Zielonej z Jeziorką także popłynęliśmy bokiem – kajak nie zmieściłby się pod mostkiem. Koniec przy trasie 79 przy wylocie z Piaseczna i podsumowanie wyprawy – jeden dobrze wypłukany, dwóch zadowolonych.

Zdjęcia w albumie są autorstwa Kazika, tylko analiza mojego upadku jest autorstwa Marka.

[do góry]