Bełch, Struga, Świder – ostatni zryw zimy 2017

Spływy 2017 Comments Off on Bełch, Struga, Świder – ostatni zryw zimy 2017

Zima odpuszcza więc wody w rzekach dużo. Ze wstępnych obserwacji wywnioskowaliśmy, że będzie woda w strużce o nazwie Bełch w lasach osieckich. W sobotę 25.02.2017 ruszyliśmy rano aby zdobyć rzeczkę płynącą raptem tydzień w roku. Byliśmy we troje: Asia, Mikołaj i ja.

Po dojechaniu nad Bełch w miejscowości Łucznica spróbowaliśmy się zwodować. Ja jako pierwszy “przedskoczek” spróbowałem, ale niestety wody było za mało. Po zaliczeniu 30 metrów przepychania się, dałem sobie spokój. Pojechaliśmy na rzeczkę zapasową – Strugę, lewy dopływ Świdra wpadający do niego powyżej Kołbieli.

Wybór był słuszny, na starcie w Gocławiu było na tyle wody, że można było ruszać. Wczorajszy opad i dzisiejsza poranna śnieżyca dały nadzieję na piękne okoliczności przyrody – i nie zawiedliśmy się. Rozpoczynając płynięcie robiliśmy to w białej scenerii, ale niestety na mecie była już śladowa ilość śniegu.

Po wypłynięciu z Gocławia dało się poznać, że rzeczkę ktoś pogłębiał. Do tej pory kluczyła ona po rozlewiskach na bagnach, a teraz płynęła zdecydowanie jednym korytem. Ponadto na brzegu było widać dużo piachu wybranego z koryta. Mimo tych zabiegów rzeczka i tak kilkukrotnie rozbiegała się na dwa bądź więcej rozgałęzień. Na mniejszych strużkach bywało nawet tak, że miałem problem żeby się wyrobić na zakręcie – nie mieściłem się w “nurcie”.

Po rozlewiskach i łąkach rzeczka wpłynęła w las. Tutaj zaczęły się zwałki i zaczęła się zabawa. Przeszkody w zimowej, nieco ośnieżonej wersji dawały nam wiele satysfakcji. Było kilka mostków, które pokonaliśmy bokiem, kilka zwalonych kłód i dużo krzaków.

Gdy dopłynęliśmy do jedynej przenoski na zastawce oczom naszym ukazało się piękne, luksusowo wykończone mieszkanie w odrestaurowanym budynku obsługującym zastawkę. Przy okazji przenoski postanowiliśmy się nieco posilić. Do Świdra zostało nam już tylko ok 300 metrów, więc cała droga po Strudze to około 5,5 km. 

Po przerwie szybko dopłynęliśmy do Świdra, który dzisiaj był wielkości Pilicy. Szerokie koryto po brzegi wypełnione wodą, przybrzeżne krzaki zalane. Miejscami woda wylewała się z koryta na okoliczne pola, a na nich tworzyły się kilkusetmetrowe rozlewiska. Dużą zastawkę w Sufczynie, którą zazwyczaj trzeba obnosić z powodu ponad 2 metrów różnicy poziomów, dzisiaj przepłynęliśmy bez zatrzymywania się.

Po dopłynięciu do Kołbieli do miejsca z którego zazwyczaj startujemy, zmierzyłem wiosłem głębokość. Okazało się, że brzeg jest prawie półtora metra pod wodą. Aby dostać się do auta musieliśmy podpłynąć aż pod kościół, do miejsca w którym do tej pory zostawialiśmy samochody. Cała podróż dostarczyła nam niezwykłych widoków: stado pasących się sarenek, kilka zajęcy i bitwę powietrzną między ptakami drapieżnymi.
Całą drogę, czyli 10,5 km zrobiliśmy w 3 godziny. Zaczęliśmy ją w warunkach zimowych, a skończyliśmy w wiosennych – jak zwykle warto było wyjść z domu 🙂

Zapraszam do zapoznania się z relacją zdjęciową.

WOŚPowy spływ Świdrem 2017

Spływy 2017 Comments Off on WOŚPowy spływ Świdrem 2017

Jak co roku z okazji WOŚP zebraliśmy się aby wspomóc tę szczytną akcję i przepłynąć kawałek Świdra. Z zapowiedzi i rozmów wynikało, że będzie dużo znajomych, ale ostatecznie na starcie był tylko Marek M. i ja.

Pierwotnie planowana trasa wiodła z Woli Karczewskiej do starego mostu kolejkowego w Józefowie, ale gdy tam dotarliśmy okazało się, że rzeka stoi na całej szerokości skuta lodem po zeszłotygodniowych mrozach. No cóż, jedziemy w górę rzeki – pod most kolejowy. Tutaj także woda wypływa spod skorupy lodu, przetacza się po bystrzu i niknie pod lodem. Jedziemy wyżej do Mlądza – tutaj z jednej strony jest już woda, ale z drugiej ok 100 metrów zamarznięte i przysypane świeżym śniegiem. Wyżej na rzece jest most Antoniego w Wólce Mlądzkiej. Tutaj już z obu stron po horyzont płynie woda, więc decydujemy się zostawić tu jeden samochód – tutaj dzisiaj będzie meta spływu.

Dojeżdżamy do Woli Karczewskiej – oklejamy kajaki serduszkami i wodujemy się. Po kilkudziesięciu metrach mamy pierwsze zwałowisko kry wynikające z jakiejś drobnej przeszkody, na której zgromadziło się coraz więcej lodu. Pokonujemy je i płyniemy dalej. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, gdzie woda płynie…. cienką strużką po powierzchni lodu. W takich sytuacjach nawet nie ma się od czego odepchnąć a łamiący się czasami pod kajakiem lód potrafi postawić kajak prawie na boku.

Na brzegach widać ślady po wyższej o około pół metra wodzie jaka była podczas mrozów. Wielkie połacie lodu bez podparcia o wodę załamują się i opadają tworząc pochylnie i inne ciekawe formacje lodowe. Po przebijaniu się przez kolejny obszar płyciutkiej wody płynącej po lodzie decydujemy się wyjść na brzeg i zapoznać z sytuacją na kolejnych odcinkach. Niestety rekonesans nie przyniósł nam optymistycznych wieści. Przez kolejne kilkaset metrów sytuacja nie ulegała zmianie więc podjęliśmy decyzję że właśnie skończyliśmy spływ.

Wyciągamy kajaki na brzeg i korzystając z zapasu czasowego oraz ładnej pogody decydujemy się na rozpalenie ogniska. Zebranie chrustu i suchej trawy zajmuje kilka minut, krzesiwo, które zawsze wożę ze sobą – zdało egzamin i po chwili mamy wspaniałe, kameralne ognisko. Posilamy się kanapkami i gorącą herbatką po czym ciągniemy kajaki do miejsca startu. Zrobiliśmy raptem 800 metrów rzeką, ale lądem to około 400 metrów.

Podsumowując uważam, że warto było wychylić nos z domu aby trochę się poruszać i spędzić w dobrym towarzystwie kilka godzin. A i poziom doświadczenia zimowego wzrósł nieco 🙂