Już dawno nie było mnie na wodzie, więc korzystając z okazji namówiłem mojego wiernego druha na krótki wypad na Mienię. Telefon do Grześka był krótki:
– chcesz się utytłać w błocie?
– gdzie i kiedy?
Po tej krótkiej rozmowie Grzegorz zameldował się u mnie o 8:00 rano i nad wodą byliśmy już około 8:15. Po rozstawieniu samochodów pakujemy się do kajaków podziwiając dwie sarenki pasące się w oddali.

Pogoda jest idealna – słoneczko, zero wiatru i spokojne minus 4 stopnie. Wszystko pięknie oszronione, widoki będą super.

Płyniemy. Nie ma żadnych wędkarzy ani nikogo oprócz nas. Z racji wyższej niż normalnie wody, większość zwałek pokonujemy bez problemów, niektóre tylko zmuszają nas do gimnastyki. Grzesiek płynie “Karolinką” więc ma większy kłopot z pokonywaniem przeszkód dołem. Po pokonaniu jednej z nich odwracam się, aby zobaczyć czy mu dobrze idzie i sam o mało się nie przewracam – na własne życzenie :).
Innego razu widzimy z daleka oponę zawieszoną na linie tuż nad wodą, więc musimy to wykorzystać. Wpływam z impetem w nią dziobem myśląc, że jak zwykle przekręci się ona w którąś stronę i wykonam efektowny obrót. Traf chciał że wcelowałem centralnie i nie obraca mnie w żadną stronę ale opona odchylając się jak wahadło – podnosi mój dziób wraz z kajakiem o jakieś 70 cm nad wodę. Gdy próbuję ratować się przed upadkiem i cofam się z oponą tyłem do nurtu, napływa na mnie Grzesiek i jeszcze podnosi ciśnienie. Jakimś cudem udało mi się nie przewrócić ale było blisko…

Płynąc widzimy wielokrotnie zimorodki, kaczki, bażanty, raz trafiła się czapla siwa i wiele innego ptactwa. Aż dziw bierze że jesteśmy tylko 20 km od Warszawy. Gdzieniegdzie widzimy kupki piasku znaczone przez wydry – Ania Ostapowicz nauczyła nas jak je rozpoznawać – dzięki Aniu.

Przepłynięcie przez Wiązownę niestety jest nudne tak jak się tego spodziewałem – już kilka lat temu “oczyszczono” rzekę z wszelkich drzew i tego typu przeszkód. Na szczęście powoli rzeka wraca do stanu pierwotnego. Pojawiają się zwałki, niektóre nawet wymagające nieco wysiłku. Dzięki umiejętnościom nabytym na spływach z KiM-em kończymy trasę praktycznie nie zmęczeni. Dystans z Kącka do ujścia Mieni do Świdra, czyli nieco ponad 12 km robimy w 2 godziny i 9 minut, nie wliczając w to czasu poświęconego na przerwę śniadaniową.

Zapraszam do zapoznania się z relacją zdjęciową.