Pomysł wpuszczenia świeżaków na zwałkę górna Jeziorka wydaje się może zbyt trudny, ale z drugiej strony “co cię nie zabije to cię wzmocni”.
W październikową niedzielę 14.10.2012 spotkaliśmy się w składzie, który klarował się aż do ostatnich chwil: Alicja B., Agnieszka U. , Hipolit W., Grzegorz O., Janek K. i ja. Wczesnym rankiem były jeszcze dość gęste mgły z przelotnym deszczem, ale już w momencie schodzenia na wodę było już po mgle i deszczu. Generalnie mieliśmy zamiar pokazać świeżakom co to jest zwałka i o co w tym wszystkim chodzi. Było nas trzech z doświadczeniem i trzy sierotki 🙂 więc każdy miał swojego opiekuna.

Już zaraz po starcie zauważyliśmy ze puszczanie na ten odcinek kogoś na mojej Karolinie 13,5 nie było najlepszym pomysłem – jej długość dała się we znaki tak samo jak brak płaskiego dna. Agnieszka właśnie z tego powodu zaliczyła dwie kabiny, niegroźne, ale zawsze to mokre wspomnienia.

Płynęliśmy w takim szyku, żeby na każdej przeszkodzie móc pomagać świeżakom z obu stron przeszkody. Generalnie to oni mieli podglądać różne sposoby pokonywania zwałek – zarówno pojedynczo jak i zespołowo. Oczywiście staraliśmy się w miarę zrozumiale objaśniać co i w jakiej kolejności robić. Widziałem zdziwienie i niedowierzanie w ich oczach gdy podchodziliśmy do pierwszego półmetrowej grubości drzewa leżącego w poprzek rzeki. Sposób najazdu na pień po koledze oraz wspinanie się po wiosłach jak zwykle okazał się skuteczny. Później były także pokazywane techniki przechodzenia pod kłodą – kładąc się na brzegu bądź na dzióbku kolegi. Tutaj także musieliśmy zwalczyć wyobrażenia o niemożności przejścia pod 15-20 cm prześwitem.

Na moście w Przęsławicach czyli po pokonaniu niepełnych 3 km pojawiliśmy się już po 1:50 godz. Po przerzedzeniu się zwałek, przed Koceranami tuż przed kajakiem Ali przebiegł przez rzekę dzik – narobił zamieszania i trochę nas wystraszył. Do miejsca, w którym zrobiliśmy przerwę śniadaniową dopłynęliśmy już po 3 godzinach, a mieliśmy zrobione całe 7 km. Podczas przerwy oświadczyłem świeżakom, ze właśnie skończyliśmy rozgrzewkę i zaraz zacznie się prawdziwa zwałka. Niekoniecznie mi uwierzyli, ale ich wiara wzmocniła się już po 100 metrach od wznowienia płynięcia – tu Agnieszka zaliczyła pierwszą kabinę metodą “na rożen”. Wystarczyła tylko chwilka nieuwagi. Później już było tylko gorzej… Nie zawiodłem się na Jeziorce i zwałek było solidnie gęsto. Wody było na tyle żeby można było płynąć więc było OK. Jednak z najgorszego odcinka zwałki musieliśmy zrezygnować, żeby wrócić do domu o przyzwoitej porze – obnieśliśmy około 200 metrów rzeki gdyż pokonywanie całości w grupie zbytnio by nas opóźniło. Po ponownym wodowaniu wcale nie było łatwiej.
Teraz już każdą zwałkę asekurowaliśmy Agnieszkę podwójnie, żeby znowu nie zrobiła “rożna” :). Z uwagi na zmęczenie (głównie świeżaków) staraliśmy się już pokonywać zwałki jak najefektywniej, żeby sprawnie i skutecznie pokonać przeszkody. Z daleka słyszeliśmy już odgłosy trasy szybkiego ruchu więc dodawało to otuchy na szybki koniec męczarni. Finalnie drugą część o długości 5 km zrobiliśmy w 5 godzin… jednak na mecie między ciężkimi oddechami słychać było raczej odgłosy zadowolenia. Niektórzy skończyli strasznie zmęczeni jednak wszyscy ukończyli zabawę z uśmiechami na twarzy.

Może znowu przyrosło nam grono wielbicieli kajakarstwa zwałkowego? Liczę na to….

Zapraszam do fotorelacji tutaj