Gauja XXL zdobyta przez Polaków!!!
Spływy 2011 May 16th, 2011Gauja XXL zdobyta przez Polaków !!! 13-15.05.2011
No i stało się – Polacy pojechali na najdłuższy kajakowy wyścig Europy i padł on ich łupem – pierwsze dwa miejsca plus ustawiony nowy rekord. W skrócie – Kazik Rabiński pierwszy, Piotrek Rosada drugi. Zeszłoroczny wynik w K1 Kazik poprawił o 1 godz 32 minuty (przypominam, że chodzi tu to trasę 310 km…)
Ale zacznijmy od początku – z domu do Lejasciems, miejsca startu mam ok 850 km, więc aby być odpowiednio wcześnie, wyruszyliśmy już we czwartek ok 21:30. Po drodze oprócz Kazika musiałem zabrać także Przemka – dodatkowego kierowcę niezbędnego do powodzenia całej wyprawy. Już we trójkę startujemy o 23:00 w drogę. Na miejscu jesteśmy ok 8:00 rano. Do wioski prowadzi podła droga siódmej kategorii, ale gdyby była tylko ścieżka i tak byśmy tu trafili 🙂 Okazuje się, że Piotr ze swoją ekipą już tu jest od wczoraj. Po spotkaniu, wspólnym obiedzie, czas na opowieści i odpoczynek przed najdłuższym wyścigiem Europy.
Na starcie pojawiamy jako jedni z pierwszych. Po rejestracji i wydaniu numerów startowych czas na rozpakowanie się, przebranie i przygotowanie sprzętu. Cały czas zjeżdżają kolejni śmiałkowie. Wszyscy obserwują konkurencję ale i pogodę – zbiera się na burzę i może warto przygotować coś na deszcz…
Godzina 19:00 – start K1 – zgłosiło się nas aż 15 śmiałków. Później co 10 minut startują kolejne kategorie, nawet trochę dziwaczne – jest tutaj ekipa startująca na klasycznej łodzi wiosłowej :).
Godzina 19:01 – początek burzy z ulewą jak ściana deszczu. Po godzinie burza się kończy, deszcz zostaje. I tak pada z większym i mniejszym natężeniem aż do 7:00
Ruszamy na trasę naszej największej przygody. W ścisłym czubie młócimy wodę aż miło słuchać. Jesteśmy tutaj we dwóch z Kazikiem ale i jest zawodnik w profesjonalnym kajaku zjazdówce i jeszcze ze dwóch wyglądających na dobrze przygotowanych. Szybko, mocno bez zmęczenia widać dobre przygotowanie. Piotr póki co – został trochę z tyłu – taka jego polityka … Pierwsze dwie godziny to istny wyścig chartów – ciągłe zmiany lidera grupy, cały czas wysokie tempo, zmieniający się skład grupy. Gość w zjazdówce wreszcie opada z sił – gubi się gdzieś z tyłu, dochodzi do nas Piotrek i zawodnik w kajaku Epic – wielki chłop młóci wodę w specyficzny sposób – widać że mamy do czynienia z byłym zawodnikiem. Jeszcze przed pierwszym mostem zaczynam odpadać i ja. Powoli tracę metry, ale jestem w zasięgu wzroku. Gdy zapada zmrok na rzece zaczynają się szypoty. Nie znam ich więc staram się płynąć ostrożnie. Pierwsza grupa robi je z rozpędu i tracę ich z oczu. Płynę częściowo z oświetleniem, częściowo bez. Mija mnie kolejny zawodnik. Przy pierwszym moście w Gaujienie mam już 4 minuty straty do Kazika więc cały czas nie jest źle. Cały czas pada deszcz, jest zimno i coraz ciemniej.
Na głośniejszych miejscach rzeki zwalniam, bo nie znam rzeki, nie wiem czego się można spodziewać i wiem, że minuta czy dwie straty są dla mnie spokojnie do odrobienia. Płynę cały czas bez przerw i wysiadania – pierwsze szybkie siusiu robię po 9-tej godzinie płynięcia. Zero zmęczenia – Ptaku mnie dobrze przygotował – tutaj wielkie dzięki dla Ptaka 🙂
W pewnym momencie jednak, gdy płynąłem bez światła władowałem się z impetem w grube gałęzie i krzaki. Aby się nie wywalić po ciemku, ostatkiem łapię jakąś gałąź prawą ręką i ściągam się do prawego tyłu. Właśnie wtedy coś chrupnęło mi w prawym barku… ups to już chyba pozamiatane…po wyścigu. Do miejsca obowiązkowego postoju dopływam z bolącym ramieniem. Tu na 108 kilometrze, po 12 godzinach i 8 minutach z bólem serca podejmuję decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Ale to nie koniec mojego w nim uczestnictwa.
Od teraz jak już tylko się ogarnę będę “obsługiwał” Kazika. Patrząc na Jolę – żonę Piotra można się od niej wiele nauczyć jak pomagać z lądu swojemu zawodnikowi na wodzie. Zanim Piotr dopływał do brzegu pod każdym mostem – już czekała na niego ręka z kubkiem gorącej herbaty i przekąską. Szybka wymiana ubrań, uzupełnienie zapasów, raport o tym jak płynie konkurencja – to wszystko bardzo pomaga płynącemu.
Na każdym moście widać rosnącą przewagę Kazika, ale i także mocną grupę łotewską – dwójka, która wygrała w zeszłym roku oraz zawodnik w jedynce. Za nimi Piotr.
Taka sama kolejność na torze górskim w Valmierze.
Na drugim obowiązkowym przystanku przy Cesis, kucharki przygotowują miejscową zupę solnica. Smaczna, gorąca i pożywna, z dużą ilością mięsa i warzyw. Właśnie taka jakiej potrzebują płynący. Mimo, że ośrodek w którym jest przystanek jest na wysokim brzegu ponad trzy metry nad powierzchnią rzeki to i na nim są łachy piachu naniesione przez tegoroczną wielką wodę. Dopiero przed chwilką przestał padać deszcz, który skutecznie wychładzał płynących.
Jako pierwszy pojawia się Kazik. Skuteczne lądowanie, zmiana ubrań, gorąca zupka, uzupełnienie zapasów i dopiero po 20 minutach pojawia się kolejna grupa – dwójka i jedynka. Na nasze szczęście jest to ww dwójka oraz Piotr. Kazik odpływa, Piotr się regeneruje.
Kolejny most w Siguldzie – wysoko nad wodą, widać, że to już duża rzeka która jeszcze miesiąc temu była kilka metrów wyżej. Widoki przepiękne, ale kajakarze ich nie ujrzą, bo rzeka płynie w głębokiej dolinie. Po minięciu tego mostu, znowu płyną w nocy. A tej nocy było już minus 2 stopnie. Do tego gęsta mgła, kolejna noc, cały czas nieznana rzeka. Dodatkowe atrakcje na końcowym odcinku rzeki to wędrujące łachy piaszczyste i wiele ślepych zakamarków rzeki. Tam też Piotr zmuszony jest do dłuższego odpoczynku przy moście w Murjani.
O 4:00 rano spośród gęstej mgły wyłania się Kazik – już wiemy że zwyciężył. Nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z rzeką i ze sobą. To że ustanowił rekord trasy dla K1 okazuje się trochę później. Jest lepszy od zeszłorocznego wyniku o półtorej godziny. Czekamy już teraz tylko na Piotra. Pojawia się po prawie dwóch godzinach, wymęczony ale szczęśliwy – wszak zajmuje drugie miejsce w najdłuższym wyścigu Europy !!!
Chwilę (16 minut) po nim dociera łotewska dwójka. Także zmęczeni, także szczęśliwi.
Po krótkiej ceremonii wręczenia pucharu, medali i dyplomów musimy jechać, bo przed nami 800 km do domu. Ja wiem, że tam wrócę dokończyć porachunki z Gaują 🙂