Jak co roku z okazji WOŚP zebraliśmy się aby wspomóc tę szczytną akcję i przepłynąć kawałek Świdra. Z zapowiedzi i rozmów wynikało, że będzie dużo znajomych, ale ostatecznie na starcie był tylko Marek M. i ja.

Pierwotnie planowana trasa wiodła z Woli Karczewskiej do starego mostu kolejkowego w Józefowie, ale gdy tam dotarliśmy okazało się, że rzeka stoi na całej szerokości skuta lodem po zeszłotygodniowych mrozach. No cóż, jedziemy w górę rzeki – pod most kolejowy. Tutaj także woda wypływa spod skorupy lodu, przetacza się po bystrzu i niknie pod lodem. Jedziemy wyżej do Mlądza – tutaj z jednej strony jest już woda, ale z drugiej ok 100 metrów zamarznięte i przysypane świeżym śniegiem. Wyżej na rzece jest most Antoniego w Wólce Mlądzkiej. Tutaj już z obu stron po horyzont płynie woda, więc decydujemy się zostawić tu jeden samochód – tutaj dzisiaj będzie meta spływu.

Dojeżdżamy do Woli Karczewskiej – oklejamy kajaki serduszkami i wodujemy się. Po kilkudziesięciu metrach mamy pierwsze zwałowisko kry wynikające z jakiejś drobnej przeszkody, na której zgromadziło się coraz więcej lodu. Pokonujemy je i płyniemy dalej. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, gdzie woda płynie…. cienką strużką po powierzchni lodu. W takich sytuacjach nawet nie ma się od czego odepchnąć a łamiący się czasami pod kajakiem lód potrafi postawić kajak prawie na boku.

Na brzegach widać ślady po wyższej o około pół metra wodzie jaka była podczas mrozów. Wielkie połacie lodu bez podparcia o wodę załamują się i opadają tworząc pochylnie i inne ciekawe formacje lodowe. Po przebijaniu się przez kolejny obszar płyciutkiej wody płynącej po lodzie decydujemy się wyjść na brzeg i zapoznać z sytuacją na kolejnych odcinkach. Niestety rekonesans nie przyniósł nam optymistycznych wieści. Przez kolejne kilkaset metrów sytuacja nie ulegała zmianie więc podjęliśmy decyzję że właśnie skończyliśmy spływ.

Wyciągamy kajaki na brzeg i korzystając z zapasu czasowego oraz ładnej pogody decydujemy się na rozpalenie ogniska. Zebranie chrustu i suchej trawy zajmuje kilka minut, krzesiwo, które zawsze wożę ze sobą – zdało egzamin i po chwili mamy wspaniałe, kameralne ognisko. Posilamy się kanapkami i gorącą herbatką po czym ciągniemy kajaki do miejsca startu. Zrobiliśmy raptem 800 metrów rzeką, ale lądem to około 400 metrów.

Podsumowując uważam, że warto było wychylić nos z domu aby trochę się poruszać i spędzić w dobrym towarzystwie kilka godzin. A i poziom doświadczenia zimowego wzrósł nieco 🙂