Siedem nieszczęść – pętla warszawska robiona z Kazikiem 10.04.2011. Tak w skrócie można opisać naszą wyprawę treningową.

Zgodnie z umową na wodzie byliśmy już o 7:30 co przy naszym optymistycznym założeniu powinno nam zapewnić finisz przed nocą. Przecież nie będziemy robili kółka w dłużej niż 12 godzin :).

Po wyjściu na Wisłę okazało się, że silny wiatr z wczoraj wcale nie ustał. Ustabilizował się na kierunku “wmordewind” z siłą na tyle mocną, że gdy przestaliśmy na chwilkę wiosłować aby się napić – spychało nas pod prąd. OK, na wiatr na Wiśle każdy chyba jest przygotowany – taka natura rzeczy… Po dopłynięciu do Modlina zawracamy w Narew i pchamy się pod prąd. Pierwszy odpoczynek i wniosek, że długi kajak na którym płynę jest za mało dociążony i zbyt szybko reaguje na każde odchylenie od nurtu – zwłaszcza pod prąd.

Ufni, że skoro na Wiśle wiało w twarz, to teraz będzie w plecy, płyniemy na Narew. Tutaj okazuje się że nasze oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością i na Narwi też wieje w twarz 🙂 Dodatkową atrakcją jest tutaj płynięcie pod prąd (w miarę mocny). Te atrakcje są na tyle fajne, że przy kumulacji mocnego wiatr, fal i prądu – kilometrowy odcinek pod Czarnowem płyniemy około godzinę (na “wysokich obrotach”).

Przed 16:00 dopływamy do zapory w Dębem. Liczymy, że to już koniec atrakcji i po kolejnym posiłku ruszamy na wielką otwartą przestrzeń. Słowo “otwartą przestrzeń” było tu kluczowe, gdyż wiatr mógł na Zalewie rozpędzić fale do naprawdę dużych rozmiarów. Jeszcze na Narwi wiało tak, że wyrywało wiosła z rąk i zrywało czapki z głów. Tutaj po kilku minutach chowam czapkę za pazuchę bo nie chce mi się jej szukać w trzcinach. Aż do mostu odległego o 7,5 km płyniemy atakowani przez fale i wiatr z tyłu z godziny 7. Dopychani do brzegu musimy manewrować aby nie zmieliły nas fale, a przy okazji poruszać się do przodu. Po przekroczeniu linii mostu i wpłynięciu na jeszcze bardziej otwartą przestrzeń decydujemy się na płynięcie wzdłuż zachodniego brzegu. Aż do pewnego momentu dajemy radę, mimo iż wysokość fal sięga już coraz częściej jednego metra. Omijanie cypli i mostków jest coraz trudniejsze i bardziej niebezpieczne. Tuż po ominięciu ostatniej tawerny wypuszczonej w jezioro jedna z fal dosłownie mieli mnie – koziołkuję bokiem w wodzie robiąc przynajmniej jeden obrót 🙂 Na szczęście woda sięgała mi do klatki piersiowej, więc w rozsądnym czasie zebrałem sprzęt z wody i doczłapałem do brzegu. A stało się to omijając tawernę z mapki poniżej:


Wyświetl większą mapę

Po konsultacji z Kazikiem ustalamy, że muszę obnieść ostatni kawałek jeziora i spotkamy się na wejściu do Kanału. Od niego dowiaduję się że później było jeszcze lepiej – miejscami fale miały nawet 1,5 metra wysokości.

Kanał przepływamy o zmierzchu i docieramy na metę/start o 21:00. Czas wyprawy 13,5 godziny, uważam za dobry jak na takie niesprzyjające warunki.

Zdjęć nie ma zbyt wielu, gdyż mało było miejsc gdzie odważyłem się pstrykać trzymając tylko jedną ręką wiosło 🙂

  • Pętla warszawska 10.04.2011

[do góry]