25-26.06.2010 na Raduni już po raz piąty odbyła się impreza Długodystansowy Ekstremalny Bieg Inauguracja Lata (w skrócie DEBIL ). Zabawa jak w sam raz dla wszystkich, których coś swędzi po każdym spływie, którym zawsze jest za mało… W skrócie:
– cała trasa ma 102 km
– pierwszy etap jeziora to około 26-28 km
– kolejny etap, na który wpływa się nocą to rzeka – około 12 km ewolucji po ciemku
– gdy już człowiek zaczyna rozróżniać niebo od ziemi i robi się ciut jasno – jar Raduni – konkretna zwałka w szybkim nurcie – około 11 km
– po zakończeniu najgorszej zwałki zaczynamy zabawę z elektrowniami wodnymi – kilkanaście przenosek stałych, z których najdłuższa ma 1200 metrów, w sumie przenoski to 2,5 km trasy… Oczywiście na początku między elektrowniami także są zwałki – żeby było przyjemniej.

Limit czasu jaki wyznacza organizator (24 godz) jest jak najbardziej do przyjęcia, jednak rozsądniej byłoby startować nie o 21 ale o 22, bo wtedy najciemniejszą część nocy płynie się po końcówce jezior i początku w miarę prostej rzeczki. Tym razem musieliśmy płynąć dość powoli we w miarę zwartej grupie, a z racji gęstej mgły nie mogliśmy używać latarek. Tuż przed świtem, gdy zaczęło się robić już na tyle jasno, że można było przyspieszyć – grupa przyspieszyła i się porwała. W jarze Raduni dały się boleśnie odczuć różnice w sprzęcie pływającym. Krótsze i bardziej zwrotne kajaki polietylenowe stanowczo wygrały tę część imprezy, ale za to “szklaki” – lekkie i szybkie na otwartej wodzie nadrobiły straty po zakończeniu zwałek. Zasadniczo po zakończeniu jaru Raduni kolejność płynących nie zmieniła się już do mety – a to była ledwie przekroczona połowa dystansu.

Ja przyjąłem konwencję, że jest to impreza w której można się pościgać, więc nie traciłem czasu na robienie zdjęć – a widoki są przepiękne. Zarówno zwałki w jarze jak i wspaniałe budowle hydrotechniczne schowane wśród lasów nadawały się do uwiecznienia.

Oczywiście biorąc udział po raz pierwszy w takiej imprezie musiałem zapłacić “gapowe” – na mapkach, które dostaliśmy od organizatora było kilka błędów i wszystkie musiałem doświadczyć na własnej skórze… Ale taki to urok DEBILa – że można się po imprezie spodziewać wszystkiego. Tak samo w terenie przynajmniej jedna przenoska była niewłaściwie oznaczona i przez to musiałem nosić kajak około 700 metrów na plecach, bo miałem asfaltową drogę. Na drugi raz będę wiedział, którędy pokonać tę przenoskę – zaoszczędzę sobie czasu i wysiłku:)

Na koniec zostało już tylko 11 km (wg mapki) z Pruszcza Gdańskiego do mety, jednak ten odcinek zwany “zemstą Żuław” miał tych kilometrów ze 20. Tak więc na koniec gdy człowiek już widział za każdym zakrętem metę – zostało jeszcze do pokonania zmęczenie psychiczne. Omamy wzrokowe i słuchowe po pokonaniu takiego dystansu są na porządku dziennym więc po finiszu wymienialiśmy się tylko opisami swoich zwidów 🙂

Na mecie organizator imprezy stanął na wysokości zadania i podejmował każdego kończącego imprezę gorącą czekoladą – wspaniała regeneracja!! Później bardziej treściwie – zupka z wkładką mięsną stawiała na nogi i po lekkim odpoczynku można się było przyłączyć do biesiady w oczekiwaniu na wszystkich DEBILi na mecie. A było na kogo czekać: z 28 osób startujących bieg ukończyło 21, z czego jeden zrobił całą trasę króciutkim kajakiem Pyranha – pełen szacun dla człowieka. Że mu się chciało tak się męczyć- ale to przecież nie jest impreza dla tych którzy mają równo pod sufitem 🙂

Ogólnie jako KiM wypadliśmy całkiem pozytywnie – w pierwszej szóstce było nas trzech więc uważam, że jako Fundacja mieliśmy silną reprezentację na imprezie. Oczywiście już dzisiaj chcę być na przyszłorocznej imprezie i już zabieram się za trening żeby poprawić tegoroczny wynik. Oby więcej takich imprez w Polsce – dla mnie przeżycie wspaniałe. Zapraszam do bardzo krótkiej relacji zdjęciowej.

DEBIL 2010


[do góry]