Po treningowej zwałce dwa tygodnie temu doszedłem do wniosku, że tym razem warto byłoby popłynąć coś łatwego. Z Kazikiem ustaliliśmy, że będzie to końcówka Rawki od Bolimowa, Bzura aż do ujścia Łasicy i kawałek samej Łasicy. Na starcie pojawiło się aż 8 osób: Kazik, Leszek C., Ania O., Grzesiek K., Kasia D., Jacek P., Marek B. i ja.
Z powodu różnych opóźnień (m.in. ja zaspałem :)) na wodę zeszliśmy dopiero o 8:40 a mieliśmy trochę popływać, więc bez zbędnej zwłoki zaczęliśmy płynąć w tempie marszowym. Nie było to zbyt szybkie tempo, bo nadawaliśmy je (Kazik, Marek i ja) na krótkich górskich kajakach. Towarzystwo bardzo ładnie zniosło kilka niewielkich zwałek, którymi byliśmy wcześniej straszeni… Okazały się naprawdę niegroźne i pokonywalne nawet dla długich Laserów czy Yukonów. Na samej Rawce mieliśmy dwie stałe przenoski: zaraz po starcie w Sokołowie oraz na starym młynie w Nowych Kęszycach.

Zaraz po drugiej przenosce Rawka wpada do Bzury i ponoć sama Bzura dopiero od tego momentu nabiera swojego charakteru. Po około 500 metrach rzeka gwałtownie skręca w prawo i stacza się po kamiennym rumowisku dość intensywnym bystrzem. Patrząc na mapę można przyjąć że właśnie tu przekracza się granice woj łódzkiego z mazowieckim. Niestety nikt się nie skąpał 🙁 ale wszyscy liczyli, że może ktoś da powód do zabawy.

Miło gawędząc płynęliśmy sobie w najlepsze Bzurą już nie niepokojeni żadnymi zwałkami czy trudnymi odcinkami rzeki. Na pierwszej przerwie rozpaliliśmy ognisko, które jak się okazało przyniosło dużo pożytku. Większość z nas potrzebowała przesuszyć ciuchy i ogrzać się. Poza tym ognisko zawsze będzie miało integracyjny wpływ na grupę. Zawsze człowiek chętniej stanie się przy ciepłym ognisku i porozmawia z innymi przy okazji ogrzewając się, niż miałby sam zajmować się jedynie konsumpcją…

Przepływając przez Sochaczew mieliśmy okazję zobaczyć/przepłynąć bardzo przyjemne kamieniste bystrza, jako że spadek rzeki na tym odcinku to 4-6 metrów na długości całego miasta. Spadek wody powoduje, że woda widocznie się rozpędza, ale różnica poziomów realizuje się w bardzo wielu miejscach na całym nurcie, więc nie ma tu niebezpiecznych odcinków. Tuż za miastem wpłynęliśmy nawet z Kazikiem na kilka metrów wgłąb uchodzącej tu Utraty. Zarówno ona jak i Bzura odznaczają się bardzo czystą wodą, z dużą ilością ryb.

W momencie gdy okazało się, że moje szacunki dotyczące odległości trochę nie zgadzają się z realiami zaczęliśmy płynąć trochę intensywniej, ale wreszcie udało się dotrzeć do ujścia Łasicy. W samym nurcie widać to było jako dodanie do czystej wody żółtawej mętnej smugi – taka właśnie woda wpływała z kampinoskiego kanału. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów musieliśmy pokonać betonowy przepust, w którym płytka woda i w miarę szybki nurt wody dał nam odczuć uroki płynięcia pod prąd. Dalej w górę rzeki było już tylko przyjemniej – bo bliżej mety. Niestety cały urok rzeczki był zniszczony trwającymi robotami w korycie i przeorane brzegi i dno strugi nie nastrajały refleksyjnie 🙂

Skończyliśmy w Tułowicach tuż przed zapadnięciem ciemności – znaczy dobrze obliczyłem prędkość płynięcia :). Wyprawa trwała całe 9,5 godziny (wliczając w to postoje), przepłynięty dystans 55,3 km – warto było zrobić sobie taki jesienny spacer.

[do góry]