Do samego końca nie wiedziałem czy pojadę na 24-godzinne pływanie w Malmo. Jednak dziwnym zrządzeniem losu dowiedziałem się że jadę, a co więcej – w ostatniej chwili zapełniły się wszystkie wolne miejsca w dwóch samochodach, którymi tam się udaliśmy.

We czwartek 30.05 zebraliśmy się u Rosadów w Białogardzie, aby wspólnie omówić taktykę płynięcia, przespać się i spokojnie dojechać do Świnoujścia na prom. Po kolacji jak zwykle okraszonej opowieściami kajakarskimi dosyć wcześnie położyliśmy się spać. Rano sprawnie zjedliśmy śniadanko (Jola wielkie dzięki !) i na prom do Świnoujścia.

Tu spotykamy się z resztą ekipy i jesteśmy już w 10-tkę: Jola i Piotr, Kinga i Tomek, Ola i Tomek Drwal, Kazik, Darek oraz Agnieszka i ja.
Przepakowani na dwa samochody z 7-mioma kajakami na dachach promujemy się do Ystad. Podróż trwa całe 7 godzin więc mamy czas, aby dokładnie obejrzeć prom i zrobić zdjęcia wszystkim możliwym obiektom w zasięgu obiektywu.

W Szwecji już sprawnie jedziemy kilkadziesiąt kilometrów do Malmo, do klubu kajakarskiego. Już z ulicy wita nas pomnik kajakarza – z daleka wiadomo dokąd skręcać. Zajeżdżamy i witamy się z Ulfem – szefem całej imprezy. Ulf oprowadza nas pokazując nam: klimatyzowaną salę gimnastyczną, na której będziemy spali, siłownię, szatnię, prysznice, saunę, kuchnię – to wszystko jest do naszej dyspozycji – podkreślam że udział w imprezie jest darmowy… Cały klub robi na nas duże wrażenie – w takich warunkach naprawdę chce się osiągać wyniki bo nie ma na co narzekać 🙂

W sobotę rankiem jesteśmy świadkiem dwóch rytualnych zachowań: “wyścigu zbrojeń” jak to nazwałem i “ciszy przed burzą”.
Wyścig zbrojeń to wyciąganie kajaków i wioseł z pokrowców itp, robienie na innych wrażenia i czujna obserwacja, taksowanie wręcz rywali.
Cisza przed burzą nastała na ostatnie 15 minut przed startem, gdzie każdy się uspokaja, bo wie że płynie na własne konto, a przed każdym dokładnie ten sam czas – 24 godziny płynięcia po stojącej wodzie, bez żadnej pomocy w wiosłowaniu czy nawet prądu rzeki.

Godzina 9:00 – start. Część rusza jak burza, część niespiesznie wiedząc, że szarpanie się na początku może co najwyżej skończyć kabinką. Od samego startu usytuowałem się w grupce ok 6-8 osób, którzy to płynęliśmy w miarę w podobnym tempie. Już po drugim kółku poznaję nowego kolegę – Czecha mieszkającego od 20 lat w Szwecji, płynącego na Epicu – długiej sportowej łódce. Takie nasze gadu -gadu polsko-czesko-angielskie trochę pomaga przy rozgrzewaniu się. Już po pierwszym okrążeniu zaczął mnie boleć lewy bark, ale widocznie tak być musi, bo już po piątym jakby przestało. Jakąś mam taką właściwość, że zawsze muszę przepłynąć te 20-25 km żeby się dobrze rozgrzać. Ale jak już się rozgrzałem to po ośmiu okrążeniach płynę bocznym kanałem do klubu aby chwilkę odsapnąć.

Wiem, że to może zbyt kunktatorskie podejście, ale nie chcę się od razu przeciążać aby nie wypaść z trasy po 12 godzinach. Jak na razie mam przepłynięte 35 kilometrów w 4 godziny, więc utrzymując takie tempo do końca miałbym naprawdę porządny wynik.
Po przerwie szybko wracam na trasę, a tu zaczyna się powoli chmurzyć i coraz silniej wieje wiatr. W jednym miejscu, gdzie odchodzi kanał do otwartego morza rozfalowanie jest naprawdę przeszkadzające i wiem że już kilka osób tu dzisiaj leżało.

W tym czasie już dubluje mnie Piotrek, Kazik i Darek. Wiem, że idą na dobry wynik. Ja sam doganiam Kingę i Tomka, który decyduje się na przepłynięcie moim tempem jakiegoś kawałka. Zaczyna się niezła burza z piorunami i konkretnym deszczem. Po 11 kółku spływam do klubu aby się przebrać w suchą kurtkę – pamiętam jak mnie zmoczyło i wychłodziło na Gauji w 2011r, więc nie chcę powtórzyć tego błędu.

Szybko się przebieram i płynę dalej.
Kolejny przystanek po 15 kółku – deszcz już nie pada, uspokoiło się. Na szczęście, z okazji deszczu część zawodników schowała się do klubu, więc nasze szanse automatycznie wzrosły – taka taktyka 🙂 Teraz już jest spokojnie i można robić swoje, tylko jak tu robić swoje jeśli wciąż wyprzedza cię ten sam gość? Mijałem się już prawie z każdym ale z Drwalem zobaczyłem się dopiero na początku 19 kółka – niechybny znak, że płyniemy w bardzo zbliżonym tempie.

Nasza ekipa brzegowa: Agnieszka Bąk, Jola Rosada i Ola Sumara cały czas dzielnie nas wspomagają zarówno w klubie obsługując wszystkich Polaków jacy się pojawiają, ale i dopingując na całej trasie. To bardzo pomaga – nie tracimy niepotrzebnie czasu w klubie, a na trasie rzucą czasem ciepłe słowo typu “zapier…j szybciej! nie ociągaj się!” – mnie to pomaga 🙂

Dopingowany w ten sposób realizuję mój plan – 20 kółek w 12 godzin. Może nie jest to wyśrubowany plan, ale daje realne szanse na 35 kółek do rana i przełamanie 150 kilometrów przepłyniętych. Kolejne przebieranie się, tym razem już w coś cieplejszego i w drogę – teraz już wiem że wystarczy jeszcze “jedynie” 15 kółek… To mimo wszystko dużo. Piotrek robi już 25-te, Kazik 24-te kółko, więc nie ma innej opcji jak tylko idą na rekord i wyniszczenie Nordyków na ich warunkach, na ich terenie 🙂

Po 25-tym kółku około północy, czyli po 15-tu godzinach pływania Darek dokładnie tłumaczy mi jak operować wiosłem aby bardziej efektywnie wiosłować. Te rady dają mi takiego kopa, że kolejną porcję 6 kółek robię jakbym leciał. Wyprzedzam po kolei prawie wszystkich, nawet 6-osobową drużynę na kanadzie z pływakiem, której tak zagrałem na ambicji, że gonili mnie ponad jedno kółko, ale im się nie udało mnie dogonić, więc zeszli do klubu 🙂 Leciałem nawet na tyle szybko, że w tym czasie nie zdublowali mnie Kazik z Piotrem.Po tych 6 okrążeniach schodzę do klubu i dowiaduję się, że Darek musiał się wycofać z powodu kontuzji. A szło mu naprawdę zacnie… No cóż – takie życie.

Jest już około 3 rano i widzę wiele ekip śpiących pokotem w klubie – dobra nasza, mniej konkurentów na wodzie. Robi się jasno i zaczynam czuć znużenie wynikające już nie tyle z napięcia przed konkurencją, co z coraz trudniejszych kilometrów przede mną. Teraz każde kółko to coraz mniej wyprzedzania. A wyprzedzanie pomaga – bo ma się jakiś konkretny cel w szybszym dopłynięciu do konkretnego gościa i wyprzedzenie go. A po kilku kółkach to samo. Około 5 rano mam 31 kółek, wiem że teraz może być już różnie, ale żeby zrealizować plan muszę choćby nie wiem co przepłynąć minimum 35. Pod koniec staję na uszach aby dokończyć ostatnie kółko. Być może popłynąłbym jeszcze jedno, ale wiejący wiatr na tyle rozfalował wejście na morze, że nie chciałem ryzykować morskiej kąpieli o poranku.

Schodzę z trasy około 7:40 mając za sobą 35 kółek – zrobiłem swoje, basta. Mam przepłynięte ponad 155 km. Minutę przede mną zszedł także Drwal po 32 kółkach. Czyli jeszcze 4 Polaków na wodzie.
Po gorącej kąpieli, przebraniu się w czyste suche ubranie – mogę porozmawiać i zjeść cokolwiek. Ciut po ósmej z trasy schodzi Kazik. Z jego obliczeń wynika, że ma już ponad 180 km więc też daje sobie spokój. Tomek zszedł wcześniej zrobiwszy swój plan, ale zostawił Kingę realizującą swoje założenia. Płynie ostatnie kółko i wszystkie nasze wyliczenia mówią że powinna się wyrobić przed 9:00. Kilkanaście minut wcześniej pojawia się uradowana – pokonała 120 km i właśnie schodzi z trasy.

Zaczyna się największa nerwówka – dwóch najlepszych Piotr i Jakob wiedzą, że końcówkę będą robili nie pływając kółka bo nie starczy czasu, tylko kawałek kanału pływając w tę i z powrotem. Teraz nie walczą już o nic więcej jak tylko o zwycięstwo – żaden nie odpuszcza. Wreszcie Piotr uznawszy, że już wystarczy ląduje, wyjmuje kajak z wody i nie chcąc pomocy sam go wynosi. Za chwilę pojawia się Jakob, miejscowa gwiazda płynąca na 6,20 metrowym sportowym kajaku surf-ski firmy Zedtech. Także wysiada, albo raczej wypełza z kajaka na pomost – bo nie ma sił aby wstać na własne nogi.

Wszyscy czekamy na weryfikację wyników i obliczenie dystansów. Już wiemy, że Piotr spełnił jeden swój cel – pokonał 200 km (poprzedni rekord 193,17 km) i ustanowił nowy. Teraz tylko czekamy na ogłoszenie oficjalnych wyników.

Wyniki – są dla naszej ekipy spełnieniem marzeń: Piotr pierwszy z nowym rekordem trasy, Kazik trzeci, ja siódmy, Kinga drugie miejsce w kategorii kobiet. Cała nasza siódemka jest w pierwszej dwudziestce. Naprawdę nie liczyłem na taki dobry wynik.

Po rozdaniu nagród – plakietek złotych, srebrnych i brązowych gratulujemy sobie wzajemnie, robimy pamiątkowe zdjęcia i chwilę rozmawiamy z nowymi kolegami. Zaraz pakujemy się i jedziemy do Ystad, do domu jeszcze dłuuuuga droga. Ale wracamy z tarczą i podniesionym czołem, oczywiście planując jak to będzie za rok, bo chyba nie ma wątpliwości że się tu jeszcze pojawimy 🙂

Zapraszam na oficjalną listę wyników na stronie organizatora

Zapraszam na relację zdjęciową z imprezy, większość zdjęć jest autorstwa Agnieszki Bąk