Spływy 2011Comments Off on Pilica, Wisła 05.06.2011 – lightowo, treningowo
Tym razem połączyliśmy spływ treningowy (długi dystans) ze spokojnym, trochę nawet leniwym płynięciem. Trasę 72 km spędziliśmy w 8,5 godziny, więc jak widać nigdzie się nie spieszyliśmy. Odcinek z Białobrzegów do Góry Kalwarii spędziliśmy głównie na opalaniu się i obserwacji tzw ludności tubylczej, która tłumnie wyległa nad rzekę.
W składzie Kamyki – Ola i Krzysztof, Kazik i ja ruszyliśmy w nieznane o dzikim poranku – 8:40 rano. Już na starcie wiedzieliśmy że czeka nas zmaganie się z siłami wściekłej przyrody i od razu nasmarowaliśmy się kremem z filtrem numer 30. Kapelusze na głowę i można ruszać na podbój dzikiej rwącej Pilicy…
Pierwszy przystanek już po 1:40 (godziny) – rozprostowanie obolałych stawów, głęboki odpoczynek, regeneracja utraconej energii- znaczy spacerek z kanapką w ręku :). Po kilkunastu minutach wracamy na trasę, musimy odzyskać utraconą pozycję wśród kajakarzy na dwójkach z wypożyczalni. Torując sobie drogę, z nie lada trudem wychodzimy na prowadzenie…. co za sukces !!! wyprzedziliśmy chyba wszystkich, hurra 🙂
Po półtora godzinie morderczej walki ze szlakiem Pilicy robimy kolejną przerwę. Jesteśmy już za Warką. Chyba dzisiaj skończymy…
Za jednym z kolejnych zakrętów widzimy moment w którym jedna z ekip na dwójce robi klasyczną półeskimoskę – znaczy pokazują dno kajaka i wypływają spod niego. A nie mówiłem, że Pilica niebezpieczną jest? Pomagamy nieznajomym pozbierać się do kupy i płyniemy w siną dal. Przed nami jeszcze długa trasa…
Już na Wiśle po dwugodzinnym płynięciu bez przystanku musimy odpocząć… To ponad nasze siły tak płynąć i płynąć. Ile można? Znowu byczymy się na jakiejś wyspie i uzupełniamy straty energetyczne (czyt. pożeramy zapasy :). Teraz już tylko kilkunastokilometrowy skok do Góry Kalwarii i jesteśmy na miejscu. Tu na główce wita nas miejscowa młodzież – czcząc nasze przybycie dużą ilością piwa, krzyku i donośnym techno-polo, które pomaga nam sprawnie się zapakować i ruszyć ciupasem do domku. Hej przygodo, już drżę na myśl o kolejnej tak hardcorowej przygodzie na groźnej rzece jak Pilica czy Wisła 🙂
Spływy 2011Comments Off on Gauja XXL zdobyta przez Polaków!!!
Gauja XXL zdobyta przez Polaków !!! 13-15.05.2011
No i stało się – Polacy pojechali na najdłuższy kajakowy wyścig Europy i padł on ich łupem – pierwsze dwa miejsca plus ustawiony nowy rekord. W skrócie – Kazik Rabiński pierwszy, Piotrek Rosada drugi. Zeszłoroczny wynik w K1 Kazik poprawił o 1 godz 32 minuty (przypominam, że chodzi tu to trasę 310 km…)
Ale zacznijmy od początku – z domu do Lejasciems, miejsca startu mam ok 850 km, więc aby być odpowiednio wcześnie, wyruszyliśmy już we czwartek ok 21:30. Po drodze oprócz Kazika musiałem zabrać także Przemka – dodatkowego kierowcę niezbędnego do powodzenia całej wyprawy. Już we trójkę startujemy o 23:00 w drogę. Na miejscu jesteśmy ok 8:00 rano. Do wioski prowadzi podła droga siódmej kategorii, ale gdyby była tylko ścieżka i tak byśmy tu trafili 🙂 Okazuje się, że Piotr ze swoją ekipą już tu jest od wczoraj. Po spotkaniu, wspólnym obiedzie, czas na opowieści i odpoczynek przed najdłuższym wyścigiem Europy.
Na starcie pojawiamy jako jedni z pierwszych. Po rejestracji i wydaniu numerów startowych czas na rozpakowanie się, przebranie i przygotowanie sprzętu. Cały czas zjeżdżają kolejni śmiałkowie. Wszyscy obserwują konkurencję ale i pogodę – zbiera się na burzę i może warto przygotować coś na deszcz…
Godzina 19:00 – start K1 – zgłosiło się nas aż 15 śmiałków. Później co 10 minut startują kolejne kategorie, nawet trochę dziwaczne – jest tutaj ekipa startująca na klasycznej łodzi wiosłowej :).
Godzina 19:01 – początek burzy z ulewą jak ściana deszczu. Po godzinie burza się kończy, deszcz zostaje. I tak pada z większym i mniejszym natężeniem aż do 7:00
Ruszamy na trasę naszej największej przygody. W ścisłym czubie młócimy wodę aż miło słuchać. Jesteśmy tutaj we dwóch z Kazikiem ale i jest zawodnik w profesjonalnym kajaku zjazdówce i jeszcze ze dwóch wyglądających na dobrze przygotowanych. Szybko, mocno bez zmęczenia widać dobre przygotowanie. Piotr póki co – został trochę z tyłu – taka jego polityka … Pierwsze dwie godziny to istny wyścig chartów – ciągłe zmiany lidera grupy, cały czas wysokie tempo, zmieniający się skład grupy. Gość w zjazdówce wreszcie opada z sił – gubi się gdzieś z tyłu, dochodzi do nas Piotrek i zawodnik w kajaku Epic – wielki chłop młóci wodę w specyficzny sposób – widać że mamy do czynienia z byłym zawodnikiem. Jeszcze przed pierwszym mostem zaczynam odpadać i ja. Powoli tracę metry, ale jestem w zasięgu wzroku. Gdy zapada zmrok na rzece zaczynają się szypoty. Nie znam ich więc staram się płynąć ostrożnie. Pierwsza grupa robi je z rozpędu i tracę ich z oczu. Płynę częściowo z oświetleniem, częściowo bez. Mija mnie kolejny zawodnik. Przy pierwszym moście w Gaujienie mam już 4 minuty straty do Kazika więc cały czas nie jest źle. Cały czas pada deszcz, jest zimno i coraz ciemniej.
Na głośniejszych miejscach rzeki zwalniam, bo nie znam rzeki, nie wiem czego się można spodziewać i wiem, że minuta czy dwie straty są dla mnie spokojnie do odrobienia. Płynę cały czas bez przerw i wysiadania – pierwsze szybkie siusiu robię po 9-tej godzinie płynięcia. Zero zmęczenia – Ptaku mnie dobrze przygotował – tutaj wielkie dzięki dla Ptaka 🙂
W pewnym momencie jednak, gdy płynąłem bez światła władowałem się z impetem w grube gałęzie i krzaki. Aby się nie wywalić po ciemku, ostatkiem łapię jakąś gałąź prawą ręką i ściągam się do prawego tyłu. Właśnie wtedy coś chrupnęło mi w prawym barku… ups to już chyba pozamiatane…po wyścigu. Do miejsca obowiązkowego postoju dopływam z bolącym ramieniem. Tu na 108 kilometrze, po 12 godzinach i 8 minutach z bólem serca podejmuję decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Ale to nie koniec mojego w nim uczestnictwa.
Od teraz jak już tylko się ogarnę będę “obsługiwał” Kazika. Patrząc na Jolę – żonę Piotra można się od niej wiele nauczyć jak pomagać z lądu swojemu zawodnikowi na wodzie. Zanim Piotr dopływał do brzegu pod każdym mostem – już czekała na niego ręka z kubkiem gorącej herbaty i przekąską. Szybka wymiana ubrań, uzupełnienie zapasów, raport o tym jak płynie konkurencja – to wszystko bardzo pomaga płynącemu.
Na każdym moście widać rosnącą przewagę Kazika, ale i także mocną grupę łotewską – dwójka, która wygrała w zeszłym roku oraz zawodnik w jedynce. Za nimi Piotr.
Taka sama kolejność na torze górskim w Valmierze.
Na drugim obowiązkowym przystanku przy Cesis, kucharki przygotowują miejscową zupę solnica. Smaczna, gorąca i pożywna, z dużą ilością mięsa i warzyw. Właśnie taka jakiej potrzebują płynący. Mimo, że ośrodek w którym jest przystanek jest na wysokim brzegu ponad trzy metry nad powierzchnią rzeki to i na nim są łachy piachu naniesione przez tegoroczną wielką wodę. Dopiero przed chwilką przestał padać deszcz, który skutecznie wychładzał płynących.
Jako pierwszy pojawia się Kazik. Skuteczne lądowanie, zmiana ubrań, gorąca zupka, uzupełnienie zapasów i dopiero po 20 minutach pojawia się kolejna grupa – dwójka i jedynka. Na nasze szczęście jest to ww dwójka oraz Piotr. Kazik odpływa, Piotr się regeneruje.
Kolejny most w Siguldzie – wysoko nad wodą, widać, że to już duża rzeka która jeszcze miesiąc temu była kilka metrów wyżej. Widoki przepiękne, ale kajakarze ich nie ujrzą, bo rzeka płynie w głębokiej dolinie. Po minięciu tego mostu, znowu płyną w nocy. A tej nocy było już minus 2 stopnie. Do tego gęsta mgła, kolejna noc, cały czas nieznana rzeka. Dodatkowe atrakcje na końcowym odcinku rzeki to wędrujące łachy piaszczyste i wiele ślepych zakamarków rzeki. Tam też Piotr zmuszony jest do dłuższego odpoczynku przy moście w Murjani.
O 4:00 rano spośród gęstej mgły wyłania się Kazik – już wiemy że zwyciężył. Nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z rzeką i ze sobą. To że ustanowił rekord trasy dla K1 okazuje się trochę później. Jest lepszy od zeszłorocznego wyniku o półtorej godziny. Czekamy już teraz tylko na Piotra. Pojawia się po prawie dwóch godzinach, wymęczony ale szczęśliwy – wszak zajmuje drugie miejsce w najdłuższym wyścigu Europy !!!
Chwilę (16 minut) po nim dociera łotewska dwójka. Także zmęczeni, także szczęśliwi.
Po krótkiej ceremonii wręczenia pucharu, medali i dyplomów musimy jechać, bo przed nami 800 km do domu. Ja wiem, że tam wrócę dokończyć porachunki z Gaują 🙂
Spływy 2011Comments Off on Pętla warszawska 10.04.2011
Siedem nieszczęść – pętla warszawska robiona z Kazikiem 10.04.2011. Tak w skrócie można opisać naszą wyprawę treningową.
Zgodnie z umową na wodzie byliśmy już o 7:30 co przy naszym optymistycznym założeniu powinno nam zapewnić finisz przed nocą. Przecież nie będziemy robili kółka w dłużej niż 12 godzin :).
Po wyjściu na Wisłę okazało się, że silny wiatr z wczoraj wcale nie ustał. Ustabilizował się na kierunku “wmordewind” z siłą na tyle mocną, że gdy przestaliśmy na chwilkę wiosłować aby się napić – spychało nas pod prąd. OK, na wiatr na Wiśle każdy chyba jest przygotowany – taka natura rzeczy… Po dopłynięciu do Modlina zawracamy w Narew i pchamy się pod prąd. Pierwszy odpoczynek i wniosek, że długi kajak na którym płynę jest za mało dociążony i zbyt szybko reaguje na każde odchylenie od nurtu – zwłaszcza pod prąd.
Ufni, że skoro na Wiśle wiało w twarz, to teraz będzie w plecy, płyniemy na Narew. Tutaj okazuje się że nasze oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością i na Narwi też wieje w twarz 🙂 Dodatkową atrakcją jest tutaj płynięcie pod prąd (w miarę mocny). Te atrakcje są na tyle fajne, że przy kumulacji mocnego wiatr, fal i prądu – kilometrowy odcinek pod Czarnowem płyniemy około godzinę (na “wysokich obrotach”).
Przed 16:00 dopływamy do zapory w Dębem. Liczymy, że to już koniec atrakcji i po kolejnym posiłku ruszamy na wielką otwartą przestrzeń. Słowo “otwartą przestrzeń” było tu kluczowe, gdyż wiatr mógł na Zalewie rozpędzić fale do naprawdę dużych rozmiarów. Jeszcze na Narwi wiało tak, że wyrywało wiosła z rąk i zrywało czapki z głów. Tutaj po kilku minutach chowam czapkę za pazuchę bo nie chce mi się jej szukać w trzcinach. Aż do mostu odległego o 7,5 km płyniemy atakowani przez fale i wiatr z tyłu z godziny 7. Dopychani do brzegu musimy manewrować aby nie zmieliły nas fale, a przy okazji poruszać się do przodu. Po przekroczeniu linii mostu i wpłynięciu na jeszcze bardziej otwartą przestrzeń decydujemy się na płynięcie wzdłuż zachodniego brzegu. Aż do pewnego momentu dajemy radę, mimo iż wysokość fal sięga już coraz częściej jednego metra. Omijanie cypli i mostków jest coraz trudniejsze i bardziej niebezpieczne. Tuż po ominięciu ostatniej tawerny wypuszczonej w jezioro jedna z fal dosłownie mieli mnie – koziołkuję bokiem w wodzie robiąc przynajmniej jeden obrót 🙂 Na szczęście woda sięgała mi do klatki piersiowej, więc w rozsądnym czasie zebrałem sprzęt z wody i doczłapałem do brzegu. A stało się to omijając tawernę z mapki poniżej:
Po konsultacji z Kazikiem ustalamy, że muszę obnieść ostatni kawałek jeziora i spotkamy się na wejściu do Kanału. Od niego dowiaduję się że później było jeszcze lepiej – miejscami fale miały nawet 1,5 metra wysokości.
Kanał przepływamy o zmierzchu i docieramy na metę/start o 21:00. Czas wyprawy 13,5 godziny, uważam za dobry jak na takie niesprzyjające warunki.
Zdjęć nie ma zbyt wielu, gdyż mało było miejsc gdzie odważyłem się pstrykać trzymając tylko jedną ręką wiosło 🙂
Spływy 2011Comments Off on Okrzejka, Pytlocha, Bączycha 20.03.2011
Ostatni zimowy spływ tej wiosny 🙂 zrobiliśmy kilkoma rzeczkami z okolic Maciejowic. Na starcie spotkaliśmy się w składzie: Kazik, Marek B., Grzesiek O., Janosik i ja. W tym składzie ruszyliśmy z Oronnego – z głębokiej doliny, w której były jeszcze miejscami grube pokrywy lodowe. Po krótkiej wycieczce Okrzejką skok (dosłownie) na Pytlochę.
Tutaj już od samego początku mogliśmy zaznać fajnych zwałek. Niestety ilość wody była na tyle niska, że głównym naszym problemem stało się szukanie nurtu 🙂 a nie walka ze zwałkami… Mimo wszystko daliśmy radę, a już po wpłynięciu na Bączychę zwałki praktycznie przestały istnieć. Bączycha tak naprawdę to końcowy odcinek Okrzejki płynący w starorzeczu Wisły, więc atrakcją było to, że wreszcie mogliśmy płynąć obok siebie. Oczywiście troszkę się pościgaliśmy, ale bez przesady 🙂
Naszym ostatnim problemem okazało się znalezienie ujścia Promnika do Wisły. W momencie gdy już wpłynęliśmy z Bączychą do Wisły – płynęliśmy prawie z nosem przy brzegu. Po przepłynięciu ok 2 km z prądem zawróciliśmy, aby nie mieć zbyt daleko do samochodu stojącego na mecie. Całą wyprawę zwieńczyła przenoska kajaków przez pola, aż do Promnika. Przenoska jedyne 1670 metrów wzbudziła zaciekawienie ludności miejscowej, bo dotąd wszystkim się wydawało, że kajaki służą do pływania a nie ciągania po polach 🙂
Końcem końców dotarliśmy gdzie chcieliśmy. Kazik jeszcze na koniec przepłynął w poprzek Promnik i jako jedyny zaliczył dzisiaj 5 rzek. Podsumowanie trasy: 24 km rzekami + 1670 m przenoski końcowej w czasie 5 godz 12 minut.
Zapraszam do relacji zdjęciowej – zdjęcia autorstwa Kazika.
Spływy 2011Comments Off on Chojnatka, Rawka 13.02.2011
Chojnatka, Rawka 13.02.2011 – zimowych eksploracji ciąg dalszy. Tym razem zniknęła kolejna biała plama w kajakarskich notatnikach – jako pierwsi przepłynęliśmy Chojnatkę – prawy dopływ Rawki, łączący się z nią poniżej stopnia wodnego w Suliszewie.
Trochę daleko od domu, bo ponad 90 km, ale warto było jechać. Na starcie stawiło się aż 8 osób: Kazik, Wojtek Ch., Marek M., Marek B., Tomek H., Darek K., Kasia, no i ja. Mieliśmy zacząć płynięcie w Wymysłowie, ale tam wody było zbyt mało żeby zawracać sobie nią głowę 🙂 Tak więc skróciliśmy trasę i zaczęliśmy płynięcie od mostku w Jeruzalu. Rzeczki zrobiło się więc jakieś 8 k, ale zawsze warto będzie na nią wrócić. Jest dość wąska, tak więc miejscami nie można było kajakiem zmienić kierunku płynięcia, a w wielu miejscach rzeczka była węższa niż długość wiosła…
Kręci się Chojnatka wśród lasów i pól całkiem przyjemnie, aż tylko żal, że zwałki na rzece nie są tak gęste jak na Jeziorce. W ośmioosobowym składzie pokonywanie przeszkód nie idzie tak sprawnie jak np w ekipie 3-4 osobowej, dlatego cały dystans 20 km pokonaliśmy w relaksowym tempie 5 godzin na wodzie. Stabilne minus 5 stopni dawało się najbardziej odczuć na postoju. Dlatego posiłek zrobiliśmy przy przenosce stałej w Kamionie, gdzie mogliśmy się z powrotem zebrać w grupę i płynąć razem.
Rawka jak zwykle była dostatnia w wodę, więc nie spotkaliśmy na niej specjalnie dużo przeszkód. Dopiero na progu pod mostem kolejowym w Rawce niektórzy przypomnieli sobie co ta rzeka może zrobić gdy się nie uważa… Ostatni jaz w Rudzie spłynął jedynie Kazik, który głośno wyrażał swoje niezadowolenie, że tylko on jeden to robi. Może i miał rację? No cóż, było miło, zapraszam do relacji zdjęciowej. Wszystkie zdjęcia autorstwa Kazika.
Ostatnią niedzielę stycznia postanowiliśmy spędzić na nowej (dla większości) rzeczce. Ze zgłoszonych 7 osób ostatecznie na starcie zjawili się: Marek M., Janosik, Grzegorz O. i ja. Z drogi 637 zaraz za Dobrem widać było niezbyt wysoki poziom wody, dlatego zdecydowaliśmy się na start z miejscowości Drop.
Rzeczka od startu do mety wiła się nawet bardziej niż Świder w górnym biegu. Aż do mety w Strachówce rzeczka miała szerokość nie większą niż 2-3 metry, czasami tylko rozlewając się szerzej. Dzięki temu, że praktycznie cały czas płynęliśmy w wąwozie głębokim na 1-2 metry zwałki były dość ciekawe i aż dwie zdecydowaliśmy się pokonać nieklasycznie – czyli z wysiadaniem z kajaka. Chociaż jedną z nich dalibyśmy radę obejść w kajakach, zapadła decyzja o urządzeniu przy niej przerwy śniadaniowej.
Rzeczka bardzo urokliwa i zachęcająca do pokonania pozostałej części aż do Liwca. Trasę około 15 km pokonaliśmy w 5 godzin. Aż do końca wyprawy zwałki były rozrzucone równomiernie, stopień trudności także nie był dla najbardziej wymagających. Jednak kolejnym kajakarzom przed wyprawą radzę sprawdzić stan wody, przed wyprawą, żeby nie musieli w ostatniej chwili zmieniać planów 🙂
Tym razem na wodzie aparat miał jedynie Marek, tak więc zdjęcia w galerii są jego autorstwa. Opis jego autorstwa jest tutaj
Spływy 2011Comments Off on Roztopowa zwałka z niespodzianką – Czarna, Zielona, Jeziorka 16.01.2011
Według wcześniejszych ustaleń mieliśmy zrobić sobie jakiś dłuższy wypad Wisłą. Ale skoro roztopiło ogromne ilości śniegu – wszelkie możliwe rzeczki i inne cieki były pełne wody. Tak więc zmieniliśmy decyzję i wybraliśmy się na zwałkę aby zaliczyć małe rzeczki, które w normalnej porze są ledwie wilgotnym śladem, który ciężko znaleźć w terenie i na mapie. Ostatecznie padło, że 16.01.2011 płyniemy dopływy Jeziorki: Czarną, która wpada do Zielonej, a ta już do Jeziorki. Skład Marek M., Kazik i ja. Dystans oceniam na 25 km pokonaliśmy w około 5 i pół godziny.
Tyle danych statystycznych, a w rzeczywistości płynęliśmy czymś co zazwyczaj ma 2-4 metry szerokości i całe 30 cm głębokości. Przy obecnych roztopach bardzo często nie można było dotknąć dna wiosłem i rozlewała się na 300 metrów szerokości, płynąc całą szerokością. Oczywiście jak zwykle znakomitą część mostków pokonywaliśmy górą lub bokiem, a jeden nawet był zerwany. Poziom wody był tak wysoki, że musieliśmy obnosić nawet most kolejowy w Henrykowie. Odstęp 15 cm między lustrem wody a mostem nie dawał pewności że człowiek się nie przewróci.
Cała przygoda zmieniła swój charakter gdy dotarliśmy do pierwszego z kilku progów regulujących rzeczkę. Oczywiście paparazzi popłynęli pierwsi, a jak się już ustawili – kazali płynąć. No i pokazałem jak się człowiek efektownie przewraca. Pod wodą miałem jedynie czas na to żeby się wypiąć z kajaka i kabinować – za około 10 metrów były już krzaki, a próby wstania eskimoską na tak szybkiej wodzie mogły się skończyć wpadnięciem w krzaki głową do dołu (fail…). Po kabinie – kolejna niespodzianka – nie mam gruntu…. a mały nie jestem…. Zepchnąłem kajak i dobytek na krzaki, gdzie już stanąłem na śliskim betonowym podłożu (woda po pachy i mocno napiera). Ponad minutę walczyłem z wodą, żeby wyciągnąć kajak na brzeg, a woda w walce wypłukała mi z kajaka termos z gorącą kawą i “suchy” ręcznik. Trudno. Jestem cały, płynę dalej żeby się rozgrzać, bo temperatura wody i powietrza to około 5 stopni Celsjusza.
Kolejny jaz, kolejna kabina – coś nie miałem szczęścia tego dnia… Tutaj już woda płytsza – tylko po pachy i też mocno kipi i napiera. Po wyjściu dostałem gorącej herbaty i w drogę. Ale już z postanowieniem że resztę dzisiaj obnoszę – po co kusić los? Przy kolejnych progach, widzieliśmy już tylko wściekłą kipiel. W jednym miejscu wpadała woda z góry jazu oraz z dwóch szybko płynących cofek- tworzyło się wspaniałe miejsce dla samobójców 🙂
Już w Piasecznie ostatni mostek przed połączeniem się Zielonej z Jeziorką także popłynęliśmy bokiem – kajak nie zmieściłby się pod mostkiem. Koniec przy trasie 79 przy wylocie z Piaseczna i podsumowanie wyprawy – jeden dobrze wypłukany, dwóch zadowolonych.
Zdjęcia w albumie są autorstwa Kazika, tylko analiza mojego upadku jest autorstwa Marka.
Spływy 2011Comments Off on Rozpoczęcie sezonu – zimowy Świder 02.01.2011
Mimo wcześniejszych zapowiedzi nie udało się otworzyć sezonu Wisłą (za duża kra), tak więc padło na Świder. Zbiórka u mnie o 8:00 stawili się: Kazik, Marek M., Wojtek Ch. i Darek K. Na wodę zeszliśmy już o 9:15 i od samego początku wiedzieliśmy, że będzie to bardziej wycieczka w celu podziwiania krajobrazów niż dla dystansu czy ścigania się. Zimowy Świder bardzo ładnie nas przywitał, w pewnym momencie nawet wyszło słońce, co niektórzy wykorzystali na sesję zdjęciową.
Zasadniczo wycieczka odbyła się spokojnie z jednym tylko incydentem. Darek zbyt szybko próbował się wpasować w wąski prześwit między lodem a krzakami i go na tyle przechyliło, że wlał sobie pół kajaka wody 🙂 Po szybkiej akcji ratowniczej wszystko wróciło do normy.
Dystans 16,2 km pokonaliśmy w 3 godziny i skończyliśmy wyprawę zaraz za mostem kolejowym. Oczywiście oczekiwaliśmy tu przynajmniej jednej kabiny, lecz musieliśmy się zadowolić dwoma raptowniejszymi podpórkami… Niestety – nikt nie leżał, chociaż woda niosła całkiem szybko 🙂 Sam Świder pożegnał nas całkiem gęstą śnieżycą na do widzenia, ale warto było ruszyć się z domków.
Zapraszam więc do galerii zdjęć – większość z nich jest autorstwa Kazika, bo mi aparat już całkowicie odmówił posłuszeństwa. Są tu dwa moje zdjęcia – i na pewno będzie można je odróżnić.