Świąteczny trening na Wiśle 26.12.2011

Spływy 2011 Comments Off on Świąteczny trening na Wiśle 26.12.2011

Już od miesiąca nie pływałem, bo ciągle albo byłem zajęty, albo chory… Tym razem panowie z KiMu umówili się na świąteczny trening na Wiśle i postanowiłem do nich dołączyć. Drugiego dnia świąt zameldowałem się ze sprzętem przy Płycie Desantu i ok 8:00 okazało się że jest nas sześciu: Marek M., Marcin Ch., Mikołaj, Artur, Piotr K. i ja.

Zdecydowaliśmy, ze najpierw płyniemy w górę rzeki a potem spływamy z prądem. W okolicach Grubej Kaśki nieźle nas pobujało, bo płynęliśmy z tylnym wiatrem i falą pod prąd. Z odczytów przyrządów wynikało że pod prąd płynęliśmy przeciętnie około 5 km/h – czyli jak na miesiąc niećwiczenia całkiem do ludzi. Maksymalna prędkość chwilowa pod prąd to aż 9 km/h więc całkiem nieźle :). Po dotarciu do ujścia Wilanówki po około 1h15 odpoczęliśmy sobie na herbatce i spokojnym tempem zawróciliśmy do miejsca startu.
Cała trasa miała dystans 13,5 km i pokonaliśmy ją w 2h10 więc średnia prędkość wyniosła 6,2 km/h – całkiem nieźle jak na świąteczny trening. Chyba tak będziemy trenowali cyklicznie jak warunki pozwolą…

Zapraszam do skromnej dzisiaj galerii zdjęć.

[do góry]

Listopadowa Wilga 20.11.2011

Spływy 2011 Comments Off on Listopadowa Wilga 20.11.2011

Z okazji wolnej niedzieli i przepustki od “sił zwierzchnich”, 20.11.2011 postanowiliśmy spłynąć dolny odcinek Wilgi. Na starcie spotkaliśmy się w skromnym składzie: Kazik, Grzesiek O. i ja. Ruszyliśmy w trasę spod mostu w Rębkowie pod Garwolinem – dość wygodne miejsce na początek trasy – jest i most i dogodne dojście do wody i miejsce gdzie można zostawić samochód.
Od samego początku rzeka miała brudną, mętną wodę, ale z czasem jak wpadały kolejne malutkie dopływy woda stawała się coraz bardziej klarowna i przejrzysta, aż wreszcie było w niej widać ryby.
Pierwszy jaz (w Stoczku) był o tyle nietypowy, że miał dwa stopnie – najpierw wpływa się w betonową rynnę szerokości 1/3 rzeki, a bezpośrednio z niej spływa się na kamieniste bystrze. Różnica poziomów – w sumie ok 50-60 cm. Dalej rzeczka prowadzi w miarę spokojnym nurtem przez stosunkowo dużą ilość bystrz kamienistych, które generalnie nie sprawiają żadnej trudności, a przy dzisiejszym stanie wody czasami trzeba było szorować kajakiem po kamieniach.

W wielu miejscach Wilga tworzy malownicze zakola wcinając się pod piaszczyste skarpy o wysokości nawet do 4 metrów nad poziom wody. Oczywiście zdarzyło się nawet kilka zwałek, ale ich ilość i uciążliwość stanowiła tylko miłą rozrywkę podczas naprawdę powolnego płynięcia. Przeszkodą o pewnym stopniu trudności okazał się stopień wodny / jaz z którego woda spływała przez dwa poziomy wprost na pale pozostałe po jakiejś konstrukcji typu most albo coś podobnego… Należało powoli zjechać na środkowy poziom, a potem na najniższy trzymając się pali z lewej strony nurtu.
Generalnie wyprawa bardzo udana jak na niedzielny wypoczynek – pokonanie 16,5 km z Rębkowa do jazu w Wildze zajęło nam włącznie z przerwą śniadaniową niespełna 4 godziny. Trasę uważam za mało uciążliwą i dostępną nawet dla średnio wprawnych ekip z założeniem, że niech raczej obniosą jazy – tak będzie bezpieczniej.

Zapraszam do relacji zdjęciowej

[do góry]

Spacerkiem po Drzewiczce 06.11.2011

Spływy 2011 Comments Off on Spacerkiem po Drzewiczce 06.11.2011

Rankiem 06.11.2011 Drzewicy udało nam się wreszcie spotkać na wodzie z Kingą K. i Tomkiem W. Poznaliśmy się jeszcze na DEBILu 2010, ale do tej pory była to znajomość wirtualna. Ruszyliśmy na poszukiwanie zwałki we czworo: Kinga, Tomek, Grzegorz O. i ja.
Okazało się, że zrobiłem złe rozeznanie trasy i na odcinku do Odrzywołu praktycznie nie było zwałek. Tak więc całe 4,5 godziny spacerku spędziliśmy na rozmowach i podziwianiu przyrody. Trochę inaczej niż na kilku ostatnich wyprawach, gdzie zawsze było czuć po kościach pływanie…
Ale miłe towarzystwo osób z którymi nie pływam bardzo często jak Grzegorz, czy z którymi nie pływam praktycznie wcale, jak Kinga i Tomek zrekompensowało mi brak wysiłku. Całą trasę 18,5 km pokonaliśmy naprawdę jako jesienny spacerek. Podobno dopiero odcinek od Odrzywołu do ujścia są jakieś zwałki – i to trzeba będzie w najbliższym czasie poćwiczyć 🙂

Tymczasem zapraszam do zapoznania się z relacją zdjęciową. A tu jest relacja autorstwa Kingi (linkuję za jej przyzwoleniem 🙂

[do góry]

Jesienna Rawka, Bzura, Łasica 23.10.2011

Spływy 2011 Comments Off on Jesienna Rawka, Bzura, Łasica 23.10.2011

Po treningowej zwałce dwa tygodnie temu doszedłem do wniosku, że tym razem warto byłoby popłynąć coś łatwego. Z Kazikiem ustaliliśmy, że będzie to końcówka Rawki od Bolimowa, Bzura aż do ujścia Łasicy i kawałek samej Łasicy. Na starcie pojawiło się aż 8 osób: Kazik, Leszek C., Ania O., Grzesiek K., Kasia D., Jacek P., Marek B. i ja.
Z powodu różnych opóźnień (m.in. ja zaspałem :)) na wodę zeszliśmy dopiero o 8:40 a mieliśmy trochę popływać, więc bez zbędnej zwłoki zaczęliśmy płynąć w tempie marszowym. Nie było to zbyt szybkie tempo, bo nadawaliśmy je (Kazik, Marek i ja) na krótkich górskich kajakach. Towarzystwo bardzo ładnie zniosło kilka niewielkich zwałek, którymi byliśmy wcześniej straszeni… Okazały się naprawdę niegroźne i pokonywalne nawet dla długich Laserów czy Yukonów. Na samej Rawce mieliśmy dwie stałe przenoski: zaraz po starcie w Sokołowie oraz na starym młynie w Nowych Kęszycach.

Zaraz po drugiej przenosce Rawka wpada do Bzury i ponoć sama Bzura dopiero od tego momentu nabiera swojego charakteru. Po około 500 metrach rzeka gwałtownie skręca w prawo i stacza się po kamiennym rumowisku dość intensywnym bystrzem. Patrząc na mapę można przyjąć że właśnie tu przekracza się granice woj łódzkiego z mazowieckim. Niestety nikt się nie skąpał 🙁 ale wszyscy liczyli, że może ktoś da powód do zabawy.

Miło gawędząc płynęliśmy sobie w najlepsze Bzurą już nie niepokojeni żadnymi zwałkami czy trudnymi odcinkami rzeki. Na pierwszej przerwie rozpaliliśmy ognisko, które jak się okazało przyniosło dużo pożytku. Większość z nas potrzebowała przesuszyć ciuchy i ogrzać się. Poza tym ognisko zawsze będzie miało integracyjny wpływ na grupę. Zawsze człowiek chętniej stanie się przy ciepłym ognisku i porozmawia z innymi przy okazji ogrzewając się, niż miałby sam zajmować się jedynie konsumpcją…

Przepływając przez Sochaczew mieliśmy okazję zobaczyć/przepłynąć bardzo przyjemne kamieniste bystrza, jako że spadek rzeki na tym odcinku to 4-6 metrów na długości całego miasta. Spadek wody powoduje, że woda widocznie się rozpędza, ale różnica poziomów realizuje się w bardzo wielu miejscach na całym nurcie, więc nie ma tu niebezpiecznych odcinków. Tuż za miastem wpłynęliśmy nawet z Kazikiem na kilka metrów wgłąb uchodzącej tu Utraty. Zarówno ona jak i Bzura odznaczają się bardzo czystą wodą, z dużą ilością ryb.

W momencie gdy okazało się, że moje szacunki dotyczące odległości trochę nie zgadzają się z realiami zaczęliśmy płynąć trochę intensywniej, ale wreszcie udało się dotrzeć do ujścia Łasicy. W samym nurcie widać to było jako dodanie do czystej wody żółtawej mętnej smugi – taka właśnie woda wpływała z kampinoskiego kanału. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów musieliśmy pokonać betonowy przepust, w którym płytka woda i w miarę szybki nurt wody dał nam odczuć uroki płynięcia pod prąd. Dalej w górę rzeki było już tylko przyjemniej – bo bliżej mety. Niestety cały urok rzeczki był zniszczony trwającymi robotami w korycie i przeorane brzegi i dno strugi nie nastrajały refleksyjnie 🙂

Skończyliśmy w Tułowicach tuż przed zapadnięciem ciemności – znaczy dobrze obliczyłem prędkość płynięcia :). Wyprawa trwała całe 9,5 godziny (wliczając w to postoje), przepłynięty dystans 55,3 km – warto było zrobić sobie taki jesienny spacer.

[do góry]

Zwałka szkoleniowa na Jeziorce 08.10.2011

Spływy 2011 Comments Off on Zwałka szkoleniowa na Jeziorce 08.10.2011

Jako że jesień już do nas zawitała, szkoleniową zwałkę czas zacząć. Padło na Jeziorkę, bo i niedaleko i zwałka na niej konkretna. W Jeziorach spotkaliśmy się w składzie: Kasia, Jacek P., Sławek, Wojtek Ch., Grzegorz K., Grzegorz O. i ja.

Do przepłynięcia założyliśmy sobie odcinek do Głuchowa, więc całkiem blisko (ok 11 km) jednak tym razem nie szybkość była najważniejsza, ale przećwiczenie różnych wariantów zwałkowych. Przy okazji – pokazanie nowym zwałkowiczom różnych sposobów pokonywania przeszkód na rzece, zarówno w grupie jak i samodzielnie. Przećwiczyliśmy nawet kabinę w wykonaniu Jacka 🙂

Po przepłynięciu pierwszej części trasy – do Koceran, zrobiliśmy przerwę na śniadanko. I to na nim jak zwykle ludzie są informowani, że mają za sobą dopiero rozgrzewkę… Dalej już było tylko gęściej i gęściej od zwałek. Z perspektywy czasu widzę, że przeszkody, które pokonywaliśmy kilka lat temu stały się jakby niższe. Im dalej płynęliśmy (?) tym było fajniej. Część przeszkód dołem, część górą, a część bokiem – wszystko oczywiście zgodnie ze sztuką, czyli bez opuszczania kajaka 🙂

Na metę dopłynęliśmy uśmiechnięci i oczywiście lekko zmęczeni po 7 godzinach zabawy. Nowi zwałkowicze byli bardzo zadowoleni z nowo odkrytego sposobu spędzania wolnego czasu.

Relacja zdjęciowa znajduje się tutaj

[do góry]

Łukta, Marąg, Pasłęka – eksploracja

Spływy 2011 Comments Off on Łukta, Marąg, Pasłęka – eksploracja

Łukta, Marąg, Pasłęka 12.08.2011

Rzeczkę Łuktę można ryzykować już od miejscowości Dąg, jednak ja spróbowałem jej troszkę niżej – w okolicach wsi Molza.
Z początku jest to trochę szerszy kanałek wśród pól, który z każdym kilometrem robi się coraz szerszy. Już przed samą Łuktą – wsią gminną – pierwsza przenoska z racji zbyt niskiego przepustu pod lokalną drogą. Rzeczka wije się na obrzeżach wsi nie stanowiąc jeszcze żadnego problemu dla krótkiej jedynki w jakiej płynąłem. Te kilka mostków, które musiałem pokonać – jedynie urozmaiciły płynięcie. Tuż za wsią – rzeczka rozlewa się wśród lasu – znak, że zaraz coś będzie. Faktycznie – za chwilkę widać solidną bobrzą tamę. Różnica poziomów wody – prawie metr. Po przeskoczeniu tamy – chwilowy brak wody, ale ciurla ona milionowymi strużkami z tamy. Tak więc po stu metrach wracamy do poprzedniego poziomu. Wpływam w wysokie trawy – zaczyna się najgorszy odcinek rzeczki. Przez kolejny kilometr przedzieram się metr za metrem pomiędzy trzcinami a metrowej wysokości trawą i pokrzywami. Całość mocno ukraszona przewróconymi drzewami. Tan odcinek polecam jedynie chętnym takich wrażeń 🙂 Męczarnia kończy się w Ramotach, gdzie widać przepust pod lokalną drogą. Przepust dość nietypowy – szeroki na ok 120 cm wysoki na jakieś 3 metry, pod drogą woda spływa po pochyłym betonie i kończy się wszystko w miarę żwawym bystrzem.
Tutaj zaczyna się najciekawszy odcinek rzeczki. Konkretna zwałka raz po raz wymusza na mnie niezłą gimnastykę, a w kilku miejscach muszę aż wysiąść z kajaka i go przenieść nad przeszkodą. Cały podrapany wypływam z lasu z powrotem na łąki i pola. Chwilkę odpoczynku łapię pod mostem lokalnej drogi z Łukty do Mostkowa. Później z mapy wyczytuję, że pod mostkiem to już Marąg (Morąg), do którego wpływa Łukta ok 100 m przed drogą. Na jednej z map widziałem że na Marągu jest zaznaczony szlak kajakowy.
Płynąc dalej po przerwie – krajobraz staje się bardzo monotonny: mnóstwo rzęsy wodnej i trzcin, muszę płynąć wciąż szukając luk wśród trzcinowisk. Z prawej strony jakaś stara dość szeroka odnoga okazuje się główną rzeką. Z mapy dowiaduję się, że to właśnie Pasłęka, do której wpłynąłem… Za 1-2 kilometry od tego miejsca – wpływam pod dwa mosty kolejowy i drogowy tuż obok siebie. Podejmuję decyzję o ukończeniu płynięcia – dzisiaj na Pasłęku nie spotkam już nic ciekawego. Meta w Mostkowie i podsumowanie: dzisiaj w ciągu 3 godzin przepłynąłem 11 km w tym trzy rzeczki – całkiem nieźle 🙂 Ale polecam jedynie chętnym, bo odcinek zwałkowy mimo, że w miarę wymagający to nie na tyle długi, żeby specjalnie się na niego wybierać, no chyba że ktoś jest w okolicy i szuka wrażeń jak ja 🙂

Zapraszam do relacji zdjęciowej

[do góry]

Iławka, Drwęca 09.08.2011 – wakacyjny spacer

Spływy 2011 Comments Off on Iławka, Drwęca 09.08.2011 – wakacyjny spacer

Iławka 09.08.2011 W czasie pobytu nad Jeziorakiem zapragnąłem “zaliczyć” Iławkę, ale z powodu krótkiego kajaka, którym pływałem na miejsce startu wybrałem Iławę. Nie chciało mi się robić jeziorem 10 km tylko po to aby dotrzeć do i tak spokojnej rzeczki. Wystartowałem przy moście na ul. Dąbrowskiego – w okolicy portu rzecznego. Rzeczka od samego początku jest dość łatwa, nawet dla kanadyjki.
Po minięciu małego rozlewiska wybrałem lewą odnogę z racji tego że w niej można było wyczuć jakikolwiek nurt. Prawa jak się okazało prowadziła przez zabytkowy młyn, o którym pierwsze wzmianki są już z 14 wieku. Lewa odnoga została przegrodzona zastawką zaraz za mostem na ul. Ostródzkiej. Tu była pierwsza przenoska stała, ale i dobre miejsce do startu nawet dla większej grupy. Zaraz za przenoską wpływamy na Jezioro Iławskie, kończące się ładnym ceglano-kamiennym mostem kolejowym. Po kilkuset metrach wpływamy na kolejne jezioro – Iławskie Długie, gdzie po przepłynięciu przewężenia pod linią wysokiego napięcia skręcamy mocno w prawo. Na końcu jeziora, zawija ono jeszcze w prawo, ale należy szukać wypływu rzeki pod linią energetyczną – wygląda na niepozorną zatoczkę – gdybym nie wiedział gdzie szukać – miałbym mały kłopot…
Po wypłynięciu rzeczka wije się leniwie w trzcinowiskach mijając niewielkie osady, aż do Dziarnówka. Tutaj woda rozlewa się szerzej i kończy z lewej strony jazem przepuszczającym ok 5% wody, a z prawej strony Małą Elektrownią Wodną. Przenosimy kajak właśnie z prawej strony MEW, zejście do wody jest dość niewygodne – stroma, ok 4-metrowa skarpa, ale wejście do wody jest OK. Teraz woda ożywia się, płynie szybciej i tworzą się miejscami niewielkie kamieniste szypoty. Rzeka wpływa w las gdzie już czuje się, że zaraz będzie fajna zwałka, ale wszystko daje się spokojnie ominąć bez większych ceregieli. Na całej trasie jedynie raz musiałem przechodzić pod świeżo zwaloną brzozą (większe kajaki – przenoska). Ostatni mostek w Papierni i stąd już tylko nieco ponad kilometr do ujścia. Wpływając do Drwęcy od razu czuć szybszy nurt i widać, że rzeka jest większa. W okolicach ujścia Iławki na prawym brzegu jest dobre miejsce na biwak – jeśliby ktoś szukał.
Za chwilkę meta pod mostem drogowym w miejscowości Rodzone na trasie 536 Iława – Sampława.
Generalnie całą wyprawę można potraktować jako wakacyjną lekką rozrywkę nawet dla całej rodziny. Trasę 19 km pokonałem bez zbytniego pośpiechu w 3 godz 15 min.

Zapraszam do relacji zdjęciowej

[do góry]

Korabiewka, Rawka 31.07.2011

Spływy 2011 Comments Off on Korabiewka, Rawka 31.07.2011

Zwałki dawno nie było – no to sobie odbiliśmy to z nadmiarem… Jeden z ostatnich jeszcze nieeksplorowanych dopływów Rawki został wzięty na celownik, gdy wiadomo było że wszędzie jest pełno wody. 31.07.2011 zebraliśmy się we czterech: Marek B., Kazik, Krzysiek S., no i ja.

Wyprawa okazała się ciągiem pechowych wydarzeń: a to musieliśmy kombinować z samego rana kajak dla Marka, a to nawigacja poprowadziła mnie drogą 30 km dłuższą do Puszczy Mariańskiej – skutkiem czego wystartowaliśmy z półtoragodzinnym opóźnieniem.

Po zejściu na wodę nic nie wskazywało że mamy przed sobą zwałkową rzeźnię. Za chwilę już wiedzieliśmy – każdy “posiadacz ziemski” nad rzeczką stawiał mostek z podkładów kolejowych tuż nad wodą. Po pierwszej godzinie mieliśmy ich już przebytych kilkadziesiąt, a to był dopiero wstęp. Rzeczka jakoś nie chciała nabrać szerokości i prawie cały czas była węższa od długości mojego wiosła (225 cm). No cóż, damy radę, w sumie przyjechaliśmy po to żeby zażyć trochę wysiłku.

Tak więc starałem się pokonywać większość mostków “kanonicznie” – czyli bez wysiadania. Oczywiście nie na wszystkich taka sztuka się udawała – raz na jakiś czas któryś z nas musiał wyjść na mostek i przeciągnąć pozostałych.

Po około godzinie doszła dodatkowa atrakcja – pokrzywy. Rzeczka dla odmiany zwęziła się i od pewnego momentu musieliśmy przedzierać się przez półmetrowej szerokości prześwity z obu stron gęsto porośnięte przez te sympatyczne roślinki. Nie minęło pół godziny, a każdy z nas miał dokładnie poparzone wszystkie odkryte części ciała. Pomiędzy oparzenia siadały komary i kończyły dzieło zniszczenia.

Trzy godziny po starcie zrobiliśmy sobie przerwę na małą przegryzkę – cały czas liczyłem, że najgorsze mamy już za sobą… Ruszyliśmy i po raz kolejny pokrzywy, mostki i co tam jeszcze. Wszędzie widać było ślady, że kilka dni temu woda szła ok metr wyżej – a to musiała być frajda… W pewnym momencie, za Bartnikami, widzimy przed sobą most – dość wysoko nad poziomem rzeczki – ale za to cały prześwit pod nim zakratowany. W kratach na dole niewielki prześwit – metr na pół metra gdzie woda przepływa i spada na beton ok metra niżej… Po obu stronach mostu siatka doprowadzona do samego mostu tak, że nie można nijak obejść. No cóż – Krzysiek z Markiem wchodzą po kratach na górę, ja z Kazikiem podajemy im sprzęt i sami chodzimy. Tu wychodzi do nas kobiecina z wielkim psem i pyta się jakim prawem wchodzimy na jej działkę… A my na to jakim prawem przegradza rzekę? Okazało się że kobieta uważa rzeczkę za swoją własność i odgradza się od psów przywożonych przez warszawiaków (ok 90 km od solicy 🙂 i bobrów… No cóż sugerujemy jej zapoznanie się z prawem wodnym i idziemy na przymusową przenoskę – 500 m. Dochodzimy do betonowego slapu kończącego mały zalew. Krzysiek z Kazikiem decydują się na zjazd, my z Markiem obnosimy.
Tu zaczyna się najpiękniejszy odcinek Korabiewki. Dość głęboki jar, rozsądna ilość wody, ładne zwałki – można porównać do Gardęgi tylko w mniejszej skali. Po kilku km kończy się las i wpływamy na ostatni odcinek rzeczki.

Tutaj mamy najgorszy z możliwych scenariusz. Gęste trzcinowisko, nigdy nie tknięte wiosłem nie daje żadnych wskazówek dokąd się przemieszczać… Wyszło na to że muszę przedzierać się jako pierwszy. Znakomitą większość czasu nie widzę nawet dziobu mojego kajaka. Gęsta, wysoka na 2 metry trzcina i trawy ostre jak żyletki są tak splątane, że muszę cały czas sprawdzać czy przesuwam się po wodzie czy już nie. Każdy zakręt muszę brać na kilka razy, bo nie ma możliwości wykręcić w miejscu kajakiem. W pewnym momencie staję na kajaku tak jak Krzysiek i Kazik – ledwo się widzimy ponad trawami. Trasy oczywiście nie sposób wyśledzić… Żeby zobaczyć w którą stronę ciurla woda muszę obiema rękami rozgarniać trawę obok kajaka. Posuwam się prawie że w ciemnościach przez kilkaset metrów. Wreszcie trzcina rzednieje, pojawiają się częstsze przerwy w zaroślach i wypływamy na otwartą wodę. Ostatni kilometr rzeczki “płynęliśmy” prawie godzinę. Ale żeby nie było – to nie sukces…. dostaliśmy się na jakieś starorzecze… Na brzegu ktoś zbudował wysoką wieżę obserwacyjną. Wchodzimy na nią z Krzyśkiem i z niej widzimy w oddali jakąś wodę nie mając pewności że to nie kolejne starorzecze 🙂 . Spotykamy gospodarza, który tłumaczy nam jak dojść do Rawki. Znowu szorujemy kajakami kilkaset metrów. Dochodzimy do ostatniego gospodarstwa a za nim gęste krzaki. Gospodarz tłumaczy nam że “za stodołą to już rzeka płynie”. No faktycznie – całą szerokością pola płynie woda głębokości ok 5 cm. Kazik podchodzi do krzaków i wyrąbuje wiosłem prześwit – okazuje się, że rzekę mamy 2 metry od nas…

Wsiadamy, płyniemy. Korabiewki wyszło nam 15,6 km. Płyniemy i płyniemy Rawką ale końca nie widać… Do kompletu wyszło , że przy obliczaniu trasy pomyliłem się o 10 km… Więc do Bolimowa musimy ciachnąć w sumie 15 km Rawką, co po przebytych doświadczeniach nie jest łatwe. Końcem końców docieramy do Bolimowa, gdzie na dokładkę spotyka nas przecudna ulewa. Teraz już tylko do samochodów i domu…odpocząć. 30 km zrobiliśmy w niepełne 9 godzin, z czego pierwsze 7 przedzieraliśmy się przez Korabiewkę.

Nie polecam – no chyba, że podobnym do nas masochistom 🙂

Zapraszam do relacji zdjęciowej

mojej

i Kazika

[do góry]

Wieprz, Wisła 10.07.2011

Spływy 2011 Comments Off on Wieprz, Wisła 10.07.2011

Od DEBILa nie ruszałem wiosłem, więc trzeba było zrobić jakąś przebieżkę, żeby sprawdzić jak się trzymamy z Kazikiem kondycyjnie. Z racji wyższych niż ostatnio stanów wód wybór padł na Wieprz i Wisłę.
Spływ zaczęliśmy o 7:30 na Wieprzu w Strzyżowicach i po pokonaniu ostatnich 20 km tej rzeki wpłynęliśmy do Wisły. Tuż za Dęblinem zrobiliśmy sobie mały popas na posiłek. Do godziny 11 było całkiem upalnie tak jak to można się było spodziewać w lipcu 🙂

Niestety tuż po 11, gdy już widzieliśmy kominy elektrowni Kozienice, nadeszła ciemna granatowa chmura z której zaczęło się widowiskowo błyskać. Oczywiście za chwilkę zmoczyło nas doszczętnie i wysmagał mało przyjemny mocny wiatr. Jak już przestało moczyć – pogoda się ustabilizowała – pochmurno, wiatr w twarz i raz po raz przechodzące burze z piorunami. Wykorzystując przerwę między burzami zrobiliśmy sobie kolejną przerwę. I w jej trakcie mogliśmy zobaczyć, że stale podnosi się poziom wody.
Aż do końca płynięcia byliśmy moczeni deszczem i suszeni wiatrem na przemian.

Finalnie nasz 104-kilometrowy spacerek skończyliśmy o 16:50 czyli w czasie 9 godz 20 min co wydaje się być w miarę dobrym wynikiem biorąc poprawkę na to, że Kazik płynął moją Karolinką 🙂

Zapraszam do relacji zdjęciowej zrobionej na podstawie zdjęć Kazika

[do góry]

DEBIL 2011 wersja powiększona :)

Spływy 2011 Comments Off on DEBIL 2011 wersja powiększona :)

DEBIL 2011 na Raduni 17-18 czerwca. Skład początkowy dość duży bo zgłosiło się aż 28 osób, w tym jedna dwójka i jeden mix.

W tym roku trasa był wydłużona w stosunku do ubiegłorocznej o około 15-18 km w zależności od tego kto liczył 🙂 Niemniej jednak ciężej było. Start w Wierzycy (Kolano) o 19:20 wspólny okazał się pierwszym punktem zwrotnym w tegorocznej zabawie w DEBILa – po prostu na starcie utworzyła się grupa ścigantów w ilości około 10 osób i ci już do mety nie ujrzeli współpłynących 🙂 Podczas przepływania na jezioro Potulskie sytuacja musiała się trochę uspokoić, gdyż przepływ był na tyle wąski, ze musieliśmy się ustawić jeden za drugim aby się zmieścić. Chłopaki cisnęli dość mocno, na sam czub wysunął się kolega płynący Maratonem – Darek Łapiński, zostawił nas daleko w tyle. Po jeziorze Potulskim czekała na nas najbardziej upierdliwa przenoska na trasie – wysiadka w grząskiej i śmierdzącej brei, brnięcie pod górę z kajakiem na plecach. Później przez pola, do jakiejś dróżki, potem większej drogi i wreszcie do asfaltu. Tutaj zyskali ci z lżejszymi kajakami lub ci mający dobre wózki transportowe. Mój “wynalazek” poległ po 2 metrach, więc miałem lekki kłopot. Wybawił mnie z niego kolega oferując miejsce na swoim kajaku na wózku – transport piętrowy 🙂 . Po tej 1200-metrowej przenosce/katordze kawałek rzeczki i znowu już tym razem krótka przenoska do jez. Dąbrowskiego. Startując widziałem już tylko sylwetki kajakarzy niknące w oddali, naliczyłem ośmiu kajakarzy przed sobą.

OK – wiem ile przede mną, wiem na ile muszę się sprężać. Gdzieś na środku jeziora spotykam i mijam Kazika i jeszcze jednego kolegę. Dopływam do kolejnej przenoski na jez. Lubowisko. Tutaj najważniejsze jest aby pójść z kajakiem przez las w odpowiednią stronę, żeby nie zgubić drogi. Na końcu jeziora widzę, że kilka osób wychodzi na prawy a kilka na lewy brzeg. Decyduję się na prawy, jako że całe kółko jest w prawą stronę, więc logicznym byłoby skręcać w prawo. Moja decyzja okazuje się trafna – dzięki niej wyprzedzam jedną czy dwie osoby. Ale tutaj znowu znajomość miejscowej geografii mogłaby pomóc. Na szczęście spotykamy w lesie samochód i kierowca wskazuje odpowiednią drogę. Ciągnę z kolegą kajak do jez. Stężyckiego. Kolega (Krzysiek Prusik) ma wózek i sklejkowy kajak od Marcina z Hobbo. Mówi, że kajak OK, tylko nie pościga się na nim. Po kilkuset metrach wbijamy się na jezioro Stężyckie i nie widzimy na nim już nikogo przed nami. Czyli aż tyle nas odsadzili…. Nie ma problemu, płyniemy do ujścia jeziora do rzeczki łączącej go z jez. Raduńskim Górnym. Rzeczka już tutaj ma nazwę Radunia i aby na nią wpłynąć musimy przenieść kajaki przez metalową kratę – wysokość ok 20-40 cm nad wodę. Tutaj zaskakuje nas dwóch młodych kajakarzy, jak się okazuje z Gdyni (chyba Krzysiek i Perełka, ale nie pamiętam…). Wkładają oni kajaki do wody dopiero tutaj. OK, wolno i w ten sposób. Ustalamy, że na miejscu zeszłorocznego startu jesteśmy po 2 godz i 5 minutach od startu. Ale co za ciężka harówa była podczas tych dwóch godzin….

Z przodu niknie nam w oddali kolega na Maratonie i Piotrek Rosada. Czyli nie jest źle, jesteśmy w pierwszej piątce. Chłopaki z Gdańska płyną na morskich kajakach, wiosłują łyżkami, akweny znają bardzo dobrze, więc utrzymać z nimi równe tempo dr Kajakiem jest mi trudno i już na jez Raduńskim Dolnym łapią mnie pierwsze skurcze.

Do przenoski w Chmielonku dopływamy już po ciemku i tu witają nas fotoreporterzy 🙂 Komunikat krótki – jesteśmy ok godzinę za Maratonem i min pół za Piotrkiem. Na kolejnym jeziorze – Kłodno robimy krótką sesję foto przy księżycu i płyniemy dalej. Most za tym jeziorem był na tyle nisko nad poziomem wody, że aby pod nim przejść musiałem założyć fartuch i położyć się na boku podpierając się rękoma o zmurszałe pale. Tutaj się zamoczyłem dość mocno i dzięki temu jeszcze mocniej wychłodziłem.

Jeziora Małe i Wielkie Brodno robimy w tempie marszowym przy wyłączonych czołówkach – bardzo ładnie świecił księżyc, więc nie warto było nic włączać. Na końcowym jeziorze Ostrzyckim możemy już trochę odpocząć. Na jego końcu jest przenoska i tam postanawiamy chwilkę odsapnąć. Do brzegu dobijamy ok 1:00 i pierwsze co robię to zakładam suchy ciepły polar na siebie – od razu lepiej. Koledzy z Gdyni organizują popas pełną gębą – gotowanie kawki, zupek it. Przy okazji częstują i mnie gorącą kawą, która stawia mnie na nogi. Na tym popasie spędzamy ponad 40 minut zanim pojawi się Kazik i kolejni zdobywcy 🙂 Kazik po wymianie grzeczności postanawia płynąć dalej.

Przyłączam się do niego ja i jeszcze jeden kajakarz. Wpływamy na rzekę w najciemniejszą noc. Woda jest ciepła i paruje tworząc tumany przez które nie przebija się światło czołówki. Dodatkową atrakcją są gęste chmary owadów w które raz po raz wpadamy. A one wchodzą w oczy, nos, usta i uszy. Po przepłynięciu jez. Trzebno Kazik staje aby przetrzeć okulary, a ja wracam do płynięcia nieco szybszym tempem. Zostawiam jego i kolegą w ciemnościach i płynę swoim rytmem na spotkanie zwałki. W międzyczasie na jednej z przeszkód straszy mnie KrzychuŚ jako kontrola na rowerze wodnym (w granicach 3:00 rano 🙂 – czy to jest normalne?). Samotnie wbijam się w coraz to większą zwałkę, ale już powoli świta, już coraz więcej widać… Zaczyna się Jar Raduni. 12 kilometrów niezłej jazdy. Tylko że ten odcinek pokonujemy z marszu, możliwie sprawnie, o świcie. Przeciągając kajak przez którąś z kolejnych zwałek gubię pół butelki picia. Gdzie indziej specjalny zielony ręcznik, który po wyciśnięciu jest praktycznie suchy. Betonowego mostu w Babim Dole nawet nie zauważyłem. W międzyczasie mijam kolegę na Maratonie, trzymającego zwłoki kajaka rozwalonego na którejś przeszkodzie, jestem więc od teraz drugi. Na odcinku zwałkowym mija mnie Kazik i spadam na pozycję trzecią. Koniec zwałki zapowiada zwalniająca woda i rozszerzające się koryto rzeki. Już widać jezioro zaporowe i przenoska na pierwszej elektrowni – Rutki. Tutaj od Tomka robiącego zdjęcia dowiaduję się, że Kazik jest jakieś 20 a Piotrek 40 minut przede mną. Kolejna przenoska w Żukowie, tutaj przy okazji meldunku z trasy w miejscowym sklepie dokupuję zapasy picia. Od tej pory fartuch już na stałe chowam do luku – nie będzie mi już potrzebny.

Gdzieś w tych okolicach także zaczyna padać deszcz… Szkoda – miało padać dopiero od 13-tej. Za kilka km kolejna elektrownia w Lniskach. Później długo nic aż do jez. Łapino i najwyższej przenoski na elektrowni wodnej. Stąd chwilka płynięcia do Kolbud Górnych i wpływam w Kanał Raduni. Na końcu kanału – Jezioro Kolbudzkie, a za nim druga już dzisiaj przenoska 1200 metrów. Tym razem przez pola więc stopień jej upierdliwości jest trochę mniejszy niż tej w Gołubiu. Po zwodowaniu się znowu trochę płynięcia i jezioro zaporowe Goszyńskie. Na nim jak w zeszłym roku płynę między wyspą i lądem stałym – oszczędzam w ten sposób kilkaset metrów opływania wyspy. W przeciwności do zeszłego roku na brzeg wychodzę tu na wprost, a nie do elektrowni po lewej. Dzięki temu mogę po kilkudziesięciu metrach z powrotem się wodować a nie jak w zeszłym roku szukać przejścia po mieście z kajakiem na plecach 🙂

Kolejne przenoski są już dobrze oznaczone i wyjścia oraz wejścia do wody są dobrze przygotowane. Za Juszkowem dopływam do miejsca gdzie rozpoczyna się Kanał Raduni przed Pruszczem Gdańskim. Ostatnia stała przenoska, meldunek z trasy do organizatora i mam przed sobą przy dobrych wiatrach 2 godziny mordęgi stojącą wodą. Jeszcze w Pruszczu Gdańskim obnoszę nieładnie wyglądający próg z bystrzem – nie chcę ryzykować wywrotki – mam w rękach już ponad 100 km płynięcia. Woduję się za progiem i gnam na ile mi sił starcza, aby wreszcie dogonić Kazika. Już na mecie widzę go stojącego jeszcze w kamizelce – znaczy był na wyciągnięcie ręki. Później dowiaduję się, że był tylko o 3 minuty lepszy. Tyle że on płynął Diablo, więc kajakiem o ponad metr krótszym od mojego. Piotrek był na mecie już 1:25 przede mną. Kubek gorącej czekolady, przebieranie się, gratulacje, rozmowy itp. Ja się wyrobiłem w czasie 18:35, ale wydaje mi się że w przyszłym roku mogę to jeszcze poprawić, zwłaszcza nie siedzieć na kwakach po 40 minut, tylko wiosłować cały czas 🙂

Po zjedzeniu posiłku przygotowanego przez organizatora – Klub Żabi Kruk – wielkie dzięki !!! – czas na plotki i czekanie na resztę. Przyjeżdża moja żona z dziećmi i po dłuższej chwili zapoznawania się i rozmowy jedziemy do domku. Już w trasie dowiaduję się że kolejni śmiałkowie przybyli dopiero prawie 3 godziny po mnie. Generalnie wyścig/zabawę ukończyło 14 osad w tym 11 w czasie 24 godzin. Po raz pierwszy DEBILa ukończyła dwójka i mix – wielkie gratulacje za wytrwałość!!!

Polecam wszystkim chętnym tę formę zabawy – można się coś dowiedzieć o sobie i swojej wytrzymałości 🙂

Zapraszam do relacji zdjęciowej opartej o zdjęcia Tomasza Bryka zrobione aparatem telefonicznym

[do góry]