Zimowa Mienia 12.12.2010

Spływy 2010 Comments Off on Zimowa Mienia 12.12.2010

Spływ Mienią w pełnej zimowej scenerii – 12.12.2010 Skład Makaron, Grzesiek O. i ja. Trasa niedługa, bo start zrobiliśmy w Kącku, natomiast wrażenia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw wśród pól, brzegi były zasypane grubą pokrywą śniegową, która tworzyła fantastyczne kształty. Linia lodu – ślad po niedawnych mroźniejszych nocach na początku trasy była kilka-kilkanaście cm nad powierzchnią wody, jednak pod koniec płynięcia były to grube na ponad 10 cm płaty lodu zawieszone czasami nawet i pół metra wyżej niż lustro wody.

Zwałki jak to na Mieni – nie były uciążliwe, zwłaszcza, że większość trudnych momentów była pod wodą. Dały się we znaki betonowe słupy przerzucone jako kładki nad rzeczką, ale i to należało do lokalnego folkloru 🙂 Pewną nowością było utrudnione przejście pod remontowanym mostkiem w Boryszewie. Jednak nie wszystkie przeszkody pokonaliśmy klasycznie. Dwie z nich były na tyle wysokie nad wodę, że ich “koszerne” 🙂 przejście niepotrzebnie wydłużyłoby wyprawę, więc je obnieśliśmy. Tuż przed ujściem Mieni do Świdra miłym zaskoczeniem było zawalone kilkoma sosnami koryto rzek. Pokonanie tej zwałki było uwieńczeniem Mieni a zarazem sygnałem do przerwy kanapkowej.

Na koniec wymyśliliśmy dobie “dożynki”, czyli płynięcie do Grzegorza do Mlądza. Świdrem pod prąd około kilometra. Przy zamarzniętych krą brzegach i w miarę wysokiej wodzie płynącej zwężonym korytem stanowiło to naprawdę fajne wyzwanie. Na koniec “dożynki” trzeba było pokonać pod prąd bystrze pod mostem w Mlądzu, gdzie różnica poziomów wody to około 15 cm “pod górkę”. Niby nic, ale jak się już wysiadło z kajaka – człowiek był doooobrze rozgrzany 🙂

[do góry]

Pierwszy śnieg na wodzie – Promnik 28.11.2010

Spływy 2010 Comments Off on Pierwszy śnieg na wodzie – Promnik 28.11.2010

Warto było wybrać się na Promnik – spływ przy pierwszym śniegu udał się znakomicie. W składzie: Marek, Janosik, Jurek, Grzegorz i ja pokonaliśmy 13 km w 4 i pół godziny – tak więc czas spływu nie zmienia się na przestrzeni kilku ostatnich wypraw.

Początek klasycznie – wśród dziwne oglądających się za nami ludzi wsiedliśmy do kajaków i ruszyliśmy w (nie)znane. Początkowo rzeczka pokazała się ze zwałkowej strony – całkiem sympatycznie, jednak widać było że poziom wody był tuż ponad minimum – około 20 cm niżej niżrok temu.
Przez ruiny starego młyna spłynęliśmy bez wrażeń – dzisiaj różnica poziomów to tylko 20 – 30 cm, a nie ok 60 cm i szybki nurt jak rok temu. Za to wszyscy skoczyli zastawkę, którą w zeszłym roku obnosiliśmy. Potem zaczęły się progi – element rzeki dla którego tutaj przyjechaliśmy. Jest tych progów kilkanaście, oraz pozostałość po moście w postaci gruzowiska o metrowej różnicy poziomów. To właśnie skacząc z tej przeszkody skutecznie wbiłem się dziobem w kamień, aż wgniótł mi się nosek Eskimosa 🙂 Już na sam koniec, dla podniesienia atrakcyjności imprezy Jurek wykonał klasyczną kabinę pod zwałką. Oczywiście jedyne na co mógł liczyć to skierowane na siebie aparaty i gromki śmiech, a nie pomocną dłoń 🙂 Za kilkaset metrów dopłynęliśmy do strefy zamkniętej i czekała nas jeszcze 300-metrowa przenoska przez las do drogi.

Jeszcze tylko dwa filmy Janosika:

film pierwszy
.
film drugi
.

Relacja Marka jest tutaj

.

 

[do góry]

Podejście do kajakarstwa górskiego – Dunajec 13.11.2010

Spływy 2010 Comments Off on Podejście do kajakarstwa górskiego – Dunajec 13.11.2010

Przełom Dunajca miał być moim chrztem bojowym na białej wodzie… Skończyło się tylko wycieczką kajakową przez przełom Dunajca przy niespotykanie niskiej wodzie. Kazik z Mateuszem pierwszy raz widzieli tak niski poziom wody w rzece. Powiem tylko tyle, że tor w Wietrznicy nie był spływalny, a Kotuńkę – skałę będąca zazwyczaj wyspą na rzece w Szczawnicy można było obejść z brzegu suchą nogą.

Przepiękne widoki z rzeki częściowo zrekompensowały nam brak wody, a ciepłe podmuchy wiatru jeszcze bardziej nas ucieszyły – ciężko było się spodziewać, że w połowie listopada będziemy mieli słoneczne 17 C.

Po skończonej trasie mieliśmy możliwość odpoczynku w bardzo przytulnym pensjonacie Trzy Korony prowadzonym przez p. Wojtka Majerczaka – byłego reprezentanta Polski w kajakarstwie. Wieczorem mieliśmy więc o czym porozmawiać, gdyż on i jego synowie nadal uprawiają czynnie ten sport. Przed wyprawą w tamte rejony – polecam umówić się telefonicznie pod 503-154-937 – dla kajakarzy zawsze znajdzie miejsce.

[do góry]

Królowa zwałki – Gardęga 24.10.2010

Spływy 2010 Comments Off on Królowa zwałki – Gardęga 24.10.2010

Gardęga (a także Gardeja, Gardzięga, Jardęga – w zależności od mapy) – to chyba królowa polskich zwałek. Do tego “zaliczona” podczas złotej polskiej jesieni to super splot wydarzeń. Zrobiliśmy ją we dwóch z Makaronem następnego dnia po Osie. mieliśmy taką możliwość, bo udało nam się zatrzymać razem z żonami i dziećmi w Szembruczku u miłej pani Jadwigi Knochowskiej. Ma ona do dyspozycji dwa pokoje, które za niewielką opłatą może wynająć spragnionym wrażeń kajakarzom (Szembruczek 30, tel 604-691-295). Jeśli jest większe towarzystwo – zawsze można rozbić namioty na podwórku.

Spływ zaczęliśmy bez zbędnego pośpiechu trochę przed 10 rano – wiedzieliśmy że trasa ma około 9 km i przeciętnie pokonuje się ją w 5-6 godzin (nam to zajęło 4 i pół godz) . Na samym początku rzeczka dużo kręci, ale zwałki łatwe i niewiele tego. Miejscowi czasami spływają odcinek do Sobótki pontonami.

“Bo za Sobótką panie to będziecie musieli obnosić – tyle drzew w wodzie jest”- jak nas uprzedzali tubylcy 🙂

Faktycznie, za Sobótką z wolna zaczęły się pojawiać coraz bardziej wymagające zwałki. Coraz częściej także pojawiały się kamieniste bystrza, które już pod sam koniec przeplatały się na zmianę ze zwałkami, a były i miejsca gdzie występowały razem z nimi. W sumie na całym odcinku rzeka ma spadku ponad 30 metrów, więc był to powód do częstego występowania bystrz. Głębokość jaru w miejscach o największej różnicy poziomów względnych to nawet 40 metrów w pionie.

W ciągu dnia wyszło zza chmur słońce i pokazało nam całe piękno rzeki i jej otoczenia. Nawet fotografie w galerii nie oddadzą klimatu jaki panuje na Gardędze – polecam tę rzekę każdemu kto chce się trochę pomęczyć i przy okazji poznać piękno polskiej przyrody. Ja tu jeszcze kiedyś wrócę :, może jak będzie większa woda – wtedy będzie jeszcze bardziej szalona zabawa? A może nawet będzie możliwość pokonania resztek stopnia spiętrzającego wodę do starego młyna. Dzisiaj różnica poziomów wynosiła około 100-120 cm, była płytka woda na samym progu, więc mogło trochę wyhamować skoczka, no i mógł on sobie wybrać jakiś ekstra kołek na którym by zawisł 🙂

Oprócz progu polecam każdy metr tej rzeczki….

[do góry]

Jesień w pełnej krasie – Osa 23.10.2010

Spływy 2010 Comments Off on Jesień w pełnej krasie – Osa 23.10.2010

23.10.2010 Osa na odcinku od Słupa-Młynu do Rogóźna-Zamku. Według GPSa trasa liczy 10,5 km i zrobiliśmy ją w około 3,5 godziny. Skład Ślimak, Makaron i ja. Po obejrzeniu map i relacji nt Osy wzięliśmy ją na cel tuż po przyjechaniu na miejsce, czyli tuż po zrobieniu około 250 km. Już po kilkuset metrach rzeczki stwierdziliśmy, że warto było tu przyjechać. Dodatkowo pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę – ciepła, słoneczna pogoda oraz praktycznie brak wiatru w dolinie rzeki spowodowały, że było co oglądać.
W korycie wije się rzeczka z przyjemną średniej trudności zwałką gdzieniegdzie. Obok – wszelkie możliwe kolory jesieni plus głęboki jar rzeki. Konfrontując rzeczywistość z mapą topograficzną – aż gęsto na niej od poziomic. Z ich gąszczu wynika, że wysokość względna poziomu rzeki poniżej poziomu “reszty świata” to miejscami 20-25 metrów- a to robi wrażenie… Ciekawe jak tu jest gdy padają mocniejsze deszcze …

Mijamy ujście niewielkiego cieku prawobrzeżnego – Łasinki, spławnej chyba tylko podczas większych opadów i roztopów. Dzisiaj to około metra szerokości i może 10 cm głębokości – można nawet nie zauważyć. Do Osy w rezerwacie wpada kilka strumyczków, natomiast główne zasilenie w wodę na tym terenie stanowią liczne grądy sączące wodę ze zbocza do rzeki. Przy jednym z nich stajemy na przerwę śniadaniową (żeby nie zabierać ze sobą kanapek do domu). Okazją do śniadania jest nie tylko połowa trasy, ale i fakt utopienia aparatu foto przez Makarona. No cóż – ma okazję kupić sobie nowy 🙂 Dla szczęśliwego znalazcy zostawiamy w okolicach miejsca zgubienia aparatu – powieszoną na gałęzi smycz do kompletu.

Miła wycieczka kończy się nawet trochę za szybko, bo już widzimy most w Rogóźnie-Zamku wieszczący metę dzisiejszego odcinka. Tuż za mostem staramy się wpłynąć pod prąd w Gardęgę, ale po ok 100 metrach dajemy sobie spokój – woda w zbyt płytkim korycie napiera zbyt mocno, aby walczyć dostatecznie długo. A jutro przed nami królowa polskich zwałek, więc można powiedzieć, że rozgrzewka zrobiona.

Relacja Ślimaka jest tutaj

[do góry]

Kraska, Jeziorka 17.10.2010 – jesienna zwałka

Spływy 2010 Comments Off on Kraska, Jeziorka 17.10.2010 – jesienna zwałka

W niedzielę 17.10.2010 z racji wyższej wody postanowiliśmy “zaliczyć” prawobrzeżną Kraskę wraz z Jeziorką. Na starcie ok 8:00 rano pojawili się Wojtek Ch., Marek M. i ja. Po dojechaniu do Żyrowa, na mostku przy trasie nr 50 zastanawialiśmy się czy nie spróbować zacząć wyżej, albo zacząć spływ Molnicą – lewym dopływem Kraski, ale nam przeszło 🙂
Rześkie poranne powietrze sprawiło, że 3,5 km Kraski zrobiliśmy w niecałą godzinę, wliczając w to oczywiście sesje foto na każdej możliwej przeszkodzie (3 kajaki – 3 aparaty :). Przy ujściu Kraski do Jeziorki zastanawialiśmy się która rzeka wpada do której – bo Jeziorka wyglądała na zdecydowanie mniejszą w tym miejscu… Po wzejściu słońca na pełne niebo okazało się, że trafiła nam się przepiękna jesienna pogoda – przejrzyste powietrze, bezchmurne niebo, zero wiatru no i kolorowe drzewa dookoła – nic tylko płynąć, a kto został w domu niech żałuje.

Z racji wyższej wody i niewielkiej ilości przeszkód bez większego wysiłku pokonywaliśmy dystans tak, że śniadanie zrobiliśmy zgodnie ze wskazaniem GPSu – po 10-tym kilometrze. Tak żeby kanapek do domu nie zabierać…

Po drodze nabraliśmy jeszcze smaku na lewy dopływ Jeziorki – Tarczynkę, która też niosła sporo wody, a widać było że i o zwałkę tam łatwo…
W Łosiu gdzie początkowo mieliśmy kończyć płynięcie byliśmy jeszcze przed 13:00 więc zapadła decyzja o przedłużeniu wyprawy. Przestawiłem z Markiem samochody i ruszyliśmy na kolejny etap – do Bogatek. Dotychczas na tym odcinku było kilka przeszkód o dość dużej uciążliwości, ale tym razem najgorszą z nich pokonaliśmy praktycznie z rozpędu. Jedynie na “mostku Mazura” mieliśmy do pokonania niezłą zagadkę. Ktoś na zwykłej kładce zrobił takie barierki, że Wojtek z Markiem zdecydowali się obnieść ów mostek. Ja się uparłem i pokonałem tę przeszkodę bez wychodzenia z kajaka, ale za to musiałem przemaszerować w kajaku ponad 20 metrów brzegiem – ale jak ktoś to lubi to czemu nie?
Podsumowując wyprawa okazała się strzałem w dziesiątkę – wspaniała pogoda, złota polska jesień, w miarę wysoka i szybka woda, no i towarzystwo oczywiście wyborne… Warto było startować z brzegu pokrytego szronem, aby odbyć taką relaksującą podróż.

Zapraszam do galerii.

[do góry]

Rządzą do Rządzy 03.10.2010

Spływy 2010 Comments Off on Rządzą do Rządzy 03.10.2010

W pierwszą niedzielę października wyruszyliśmy na zwałkę, bo przecież jesień to wspaniała pora na takie wyprawy. Trasę 14 km pokonaliśmy w ok 5 godz 15 min, z czego GPS nam powiedział, że mieliśmy ponad 2 godz 15 min postoju… Takie to postoje panie w GPSie – na zwałkach człowiek się nie przemieszcza to od razu zalicza mu się odpoczynek 🙂
Ruszyliśmy z Woli Polskiej Krzysiek, Kazik i ja. Z początku już rzeczka pokazała nam że nie będzie to wyprawa wypoczynkowa, tylko trochę nas przeciągnie po płyciznach i łachach. Nietypowy z kolei jak na mazowiecką rzeczkę był fakt, że po drodze nie napotkaliśmy na żadną budowlę hydrotechniczną zbudowaną ludzką ręką. Oczywiście mieliśmy świadomość że w Witówce ciut w górę rzeki jest jakaś zastawka, oraz we wsi Rządza poniżej naszej mety też coś jest, ale przez całe 14 km nic… Za to bobry dały popis swoich umiejętności inżynierskich. Tam zbudowanych przez te gryzonie było kilkanaście a może i kilkadziesiąt. Największa z nich zrobiła na mnie duże wrażenie: wysoka na około 120 cm różnicy poziomów wody, długa na kilkanaście metrów i co najciekawsze wygięta w łuk “pod prąd” rzeki. Właśnie w ten sposób buduje się największe tamy żeby napierająca woda ściskała i uszczelniała dodatkowo konstrukcję – i takie rozwiązanie właśnie zastosowały gryzonie… zastanawiające – kto z kogo ściąga 🙂
Pogodę podczas całej wyprawy mieliśmy świetną, chociaż rano było już widać pierwszy szron na trawie. Cały dzień bez jednej chmurki, bez wiatru i deszczu – to wymarzone warunki do podziwiania przyrody. A ta zaprezentowała się nam w pełnej krasie – full color 🙂 złota polska jesień.
Płynąc, w pewnym momencie natrafiliśmy na dość duże, a przede wszystkim gęsto zarośnięte, trzcinowisko. Widać było wpływającą w trzcinę wodę, ale żeby samemu tam się dostać trzeba było rękoma z mozołem rozgarniać trawy i pokrzywy. Prędkość podróżna – kilka metrów na minutę, bez nadziei na szybkie wypłynięcie z powrotem na nurt…
Podsumowując wyprawę – warto było zaliczyć kolejną niewielką i mało znaną rzeczkę zwałkową w okolicach Warszawy – 45 km licząc od Pałacu Kultury i Nauki. Warto było trochę się rozruszać po letnim lenistwie w nadziei, że dopóki rzeki nie zamarzną będzie można sobie regularnie popływać.

[do góry]

3xK czyli 150 km Wisłą w dwa dni

Spływy 2010 Comments Off on 3xK czyli 150 km Wisłą w dwa dni

W dniach 18-19 września 2010 r jak co roku odbył się nasz fundacyjny spływ 3xK podczas którego przyjmujemy nowych członków do KiMu. Na trasie 150 km płynęło aż 27 osób, więc nie będę wymieniał każdego z nazwiska. Z racji, że nie robiłem zdjęć posłużę się dwoma opisami wyprawy:

– na stronie Fundacji KiM

– na stronie Fundacji Fun Kayak

[do góry]

DEBIL 2010 – hardcore’owa zabawa na Raduni

Spływy 2010 Comments Off on DEBIL 2010 – hardcore’owa zabawa na Raduni

25-26.06.2010 na Raduni już po raz piąty odbyła się impreza Długodystansowy Ekstremalny Bieg Inauguracja Lata (w skrócie DEBIL ). Zabawa jak w sam raz dla wszystkich, których coś swędzi po każdym spływie, którym zawsze jest za mało… W skrócie:
– cała trasa ma 102 km
– pierwszy etap jeziora to około 26-28 km
– kolejny etap, na który wpływa się nocą to rzeka – około 12 km ewolucji po ciemku
– gdy już człowiek zaczyna rozróżniać niebo od ziemi i robi się ciut jasno – jar Raduni – konkretna zwałka w szybkim nurcie – około 11 km
– po zakończeniu najgorszej zwałki zaczynamy zabawę z elektrowniami wodnymi – kilkanaście przenosek stałych, z których najdłuższa ma 1200 metrów, w sumie przenoski to 2,5 km trasy… Oczywiście na początku między elektrowniami także są zwałki – żeby było przyjemniej.

Limit czasu jaki wyznacza organizator (24 godz) jest jak najbardziej do przyjęcia, jednak rozsądniej byłoby startować nie o 21 ale o 22, bo wtedy najciemniejszą część nocy płynie się po końcówce jezior i początku w miarę prostej rzeczki. Tym razem musieliśmy płynąć dość powoli we w miarę zwartej grupie, a z racji gęstej mgły nie mogliśmy używać latarek. Tuż przed świtem, gdy zaczęło się robić już na tyle jasno, że można było przyspieszyć – grupa przyspieszyła i się porwała. W jarze Raduni dały się boleśnie odczuć różnice w sprzęcie pływającym. Krótsze i bardziej zwrotne kajaki polietylenowe stanowczo wygrały tę część imprezy, ale za to “szklaki” – lekkie i szybkie na otwartej wodzie nadrobiły straty po zakończeniu zwałek. Zasadniczo po zakończeniu jaru Raduni kolejność płynących nie zmieniła się już do mety – a to była ledwie przekroczona połowa dystansu.

Ja przyjąłem konwencję, że jest to impreza w której można się pościgać, więc nie traciłem czasu na robienie zdjęć – a widoki są przepiękne. Zarówno zwałki w jarze jak i wspaniałe budowle hydrotechniczne schowane wśród lasów nadawały się do uwiecznienia.

Oczywiście biorąc udział po raz pierwszy w takiej imprezie musiałem zapłacić “gapowe” – na mapkach, które dostaliśmy od organizatora było kilka błędów i wszystkie musiałem doświadczyć na własnej skórze… Ale taki to urok DEBILa – że można się po imprezie spodziewać wszystkiego. Tak samo w terenie przynajmniej jedna przenoska była niewłaściwie oznaczona i przez to musiałem nosić kajak około 700 metrów na plecach, bo miałem asfaltową drogę. Na drugi raz będę wiedział, którędy pokonać tę przenoskę – zaoszczędzę sobie czasu i wysiłku:)

Na koniec zostało już tylko 11 km (wg mapki) z Pruszcza Gdańskiego do mety, jednak ten odcinek zwany “zemstą Żuław” miał tych kilometrów ze 20. Tak więc na koniec gdy człowiek już widział za każdym zakrętem metę – zostało jeszcze do pokonania zmęczenie psychiczne. Omamy wzrokowe i słuchowe po pokonaniu takiego dystansu są na porządku dziennym więc po finiszu wymienialiśmy się tylko opisami swoich zwidów 🙂

Na mecie organizator imprezy stanął na wysokości zadania i podejmował każdego kończącego imprezę gorącą czekoladą – wspaniała regeneracja!! Później bardziej treściwie – zupka z wkładką mięsną stawiała na nogi i po lekkim odpoczynku można się było przyłączyć do biesiady w oczekiwaniu na wszystkich DEBILi na mecie. A było na kogo czekać: z 28 osób startujących bieg ukończyło 21, z czego jeden zrobił całą trasę króciutkim kajakiem Pyranha – pełen szacun dla człowieka. Że mu się chciało tak się męczyć- ale to przecież nie jest impreza dla tych którzy mają równo pod sufitem 🙂

Ogólnie jako KiM wypadliśmy całkiem pozytywnie – w pierwszej szóstce było nas trzech więc uważam, że jako Fundacja mieliśmy silną reprezentację na imprezie. Oczywiście już dzisiaj chcę być na przyszłorocznej imprezie i już zabieram się za trening żeby poprawić tegoroczny wynik. Oby więcej takich imprez w Polsce – dla mnie przeżycie wspaniałe. Zapraszam do bardzo krótkiej relacji zdjęciowej.

DEBIL 2010


[do góry]

103 km na Eskimo jednego dnia czyli Świder 05.06.2010

Spływy 2010 Comments Off on 103 km na Eskimo jednego dnia czyli Świder 05.06.2010

Dopięliśmy swego – udało nam się zrobić cały Świder jednego dnia – tak jak w zeszłym roku sobie założyliśmy. Trasę rozpoczęliśmy w Rudej za Stoczkiem Łukowskim gdzie płynie prawy dopływ Świdra – Różanka znana także po nazwą Świder Wschodni.
Do wody wskoczyliśmy tuż za mostkiem na rzeczce, a słowo “wskoczyliśmy” dokładnie oddaje charakter wejścia do wody. Wysokie na metr brzegi porośnięte pokrzywami do pasa nie pozwalają na inny sposób dostania się na wodę jak tylko zeskok do wąskiego na 2 metry, zarośniętego strumienia. O godzinie 3:50 rano pozwoliło to nam się od razu obudzić :), a za chwilkę mieliśmy do czynienia z niezłą zwałką. Wynika to z faktu, że aż do połączenia się ze Świdrem nie widać tu śladów ludzkiej ręki. Rzeczka jest mocno zarośnięta i bardzo kręta. W pewnym momencie straciliśmy ją z oczu, gdyż prawe zakole okazało się ślepe, lewe także, a brzegi zarośnięte że nic nie widać. Zaciekawił nas fakt, że na wodzie pojawiają się niewielkie wiry zasysające wodę oraz że w pewnym miejscu woda tak jakby wlewa się pomiędzy gałęzie przy brzegu. Rozwiązanie okazało się zaskakujące – trafiliśmy na starą bobrzą tamę, która już dawno zarosła zielskiem. Po wskoczeniu na niewysoki w tym miejscu brzeg okazało się, że rzeczka płynie pół metra niżej.
Na tym odcinku rzeki mieliśmy bajkowy wręcz klimat: poranne mgły, wschodzące słońce oświetlające jedynie czubki drzew oraz dziewiczą rzeczkę wijącą się czasami tak, że widać było najbliższe 3 metry płynięcia. A wszystko przetykane fajnymi zwałkami 🙂
Po połączeniu się Różanki ze Świdrem przepłynęliśmy jeszcze ze 2 km i pierwsza przenoska – zastawka w Stoczku Łukowskim przy moście na drodze nr 803 na Seroczyn. Ta betonowa konstrukcja nie wzbudziła w nas chęci do skakania z opcją średnio przyjemnej kąpieli.
Do mostu koło Seroczyna rzeka to bardzo fajna zwałka, która charakterem przypomina nieco mniejszą Jeziorkę, później aż do miejscowości Borki wody było tak mało, że zaczęliśmy wątpić w powodzenie naszej wyprawy… Tuż za Borkami rzeka przestaje świdrować i zmienia charakter w typowy kanał. Co kilkaset metrów mała zmiana kierunku, a co jakiś czas próg wodny. W taki sposób rzeka ma tutaj stałą szerokość i głębokość, co pozwoliło nam troszkę podgonić czas stracony na robienie zdjęć w górnym odcinku. A jak się później okazało na sesję zdjęciową podczas płynięcia poświęciliśmy ok 45 minut, co skutkowało tym, że przeciętną prędkość na tym odcinku mieliśmy około 4 km/godz.
Od tej pory ta średnia prędkość systematycznie nam rosła. Miesiąc temu płynęliśmy ten odcinek, więc nie skupialiśmy się na robieniu zdjęć na progach, a tylko na skutecznym ich pokonywaniu. A progów tych było prawie trzydzieści, na każdym można się było wykąpać 🙂
Świder odzyskuje swój kręty charakter dopiero w Dłużewie i kręci po swojemu aż do ujścia. Te niższe odcinki rzeki są tak często opisywane, że nie będę ich tutaj powielał. Jedyną różnicą w stosunku do naszej ostatniej wyprawy był poziom wody wyższy o około 20 cm, oraz zauważalnie większa ilość wody wpadająca z prawych dopływów. Szczególnie Mienia niosła ze sobą tyle wody, że na połączeniu rzek stanowczo zdominowała Świder… Tutaj nasza średnia prędkość wzrosła już do 6,3 km/godz.
W Józefowie po pokonaniu dwu bystrzy pod dwoma mostami byliśmy jeszcze przed 19:00 więc wiedzieliśmy, że nasze plany się spełnią. Podczas ostatniego odpoczynku założyliśmy kamizelki i ustaliliśmy, że aby było bezpiecznie płyniemy tak, aby się jak najmniej ochlapać “wodą” z Wisły. Na Wiśle było niestety tak jak się tego spodziewaliśmy – szybko płynąca brudna woda z kożuchami czegoś średnio zachęcającego do kontaktu 🙂 Tutaj nasza średnia prędkość płynięcia (całej podróży) wzrosła aż do 7,3 km/godz, chociaż udało nam się w ramach próby osiągnąć nawet 16,7 km/godz.
Ostatecznie zakończyliśmy wyprawę o 20:20 w okolicach ul. Rychnowskiej w Wawrze. Podsumowując wyprawę:
– rzeki: Świder Wschodni, Świder, Wisła
– dystans 103 km
– czas 16 godzin 30 minut
– skład Kazik i ja
– charakter – kto był na pięknej zwałce o wschodzie słońca ten wie o czym piszę 🙂 kto nie był – niech się wybierze…..

Zdjęcia nie oddają w pełni bajkowego porannego klimat, ale zapraszam do galerii 🙂 Wszystkie zdjęcia robił Kazik, więc nie widać na nich, że on w ogóle to przepłynął 🙂

[do góry]